środa, 21 maja 2014

Baśń o niewidomej Uitavie

W czasach gdy lód był znacznie większy i grubszy, a białe niedźwiedzie wędrowały aż do zielonej tundry, ludzie zaś dopiero uczyli się świata wokół, zdarzyło się, że zły duch Tornak, pozazdrościł im daru odczuwania życia. Jako duch pozbawiony był ciała, ale gdy się zakradał w pobliże ludzkich osad, słyszał jak mówili o głodzie i sytości, bólu i ukojeniu, namiętności i dotyku, zimnie i gorącu. Był pierworodnym dzieckiem Boga Kruka, więc miał dość wiedzy by się domyślić o czym mówili. Ale nie miał ciała, aby tego doświadczyć. Toteż złość straszliwa na ludzi go ogarnęła i postanowił ich zniszczyć. Nie chciał jednak sam się trudzić zniszczeniem ludzi. Postanowił skierować na nich gniew bogini morskich odmętów i świata podziemnego. Udał się więc do niej i skłamał, że ludzie nie chcą już czcić imienia Sedny, nie składają jej ofiar z szacunku ale z lęku przed nią. Nienawidzą jej za to, że ukryła przed nimi foki i ryby w ocenie, zamiast dać im je na lądzie, gdzie łatwiej było polować.
Tornak nie zdążył jeszcze wypowiedzieć wszystkich kłamstw, gdy bogini Sedna ogarnięta furią uleciała na powierzchnię wody i zaklęciem strasznym sprowadziła na ludzi gniew wszystkich żywiołów. Wody oceanu się podniosły, wicher i lód oszalałe wirowały niszcząc wszystko co spotkały.
Na szczęście inni bogowie w porę zobaczyli co się dzieje i zdołali powstrzymać żywioły i złość podziemnej bogini. Dzięki temu uchronili ludzi od całkowitej zagłady.
Niestety wielu w tedy życie straciło, a jeszcze więcej opłakiwało stratę swoich bliskich.
Był miedzy nimi też Angus, najlepszy myśliwy swej osady, któremu żywioły odebrały całą rodzinę, nawet wnuczkę Uitavę, która feralnego dnia bawiła się z bratem nad brzegiem morza.
Długo szukał śladów, nie tracąc nadziei, że ktoś z rodziny ocalał i dopiero po roku wrócił do osady. Wciąż uczył młodych myśliwych, ale nie miał już w sobie dawnej pasji i energii.
Tymczasem Uitava została wyrzucona przez fale na brzeg daleko od rodzinnego igloo. Była przemarznięta i mokra, a co gorsza ślepa. Ostatkiem sił wyczołgała się jednak z wody. Prawie zamarzła leżąc bez tchu na lodzie, ale wówczas zjawiła się biała niedźwiedzica Tuja i ogrzała dziewczynkę swoim ciałem. Czuwała też nad jej snem.
Rankiem Uitava zbudziła się ciepła i sucha. Mimo, że nie widziała świata wokół, postanowiła odnaleźć drogę do domu. Ruszyła odważnie przed siebie, za towarzyszkę mając tylko Tuję.
Szły długo przez lodowe pustkowie, aż po wielu dniach wędrówki dotarły do małego igloo.
Uitava weszła d środka. Od razu zrozumiała, że nie jest to zwykłe igloo, gdyż echo jej głosu niosło się daleko i mocno.
Oczami białej niedźwiedzicy zobaczyła, że jest w jaskini. Dużej i piękniej. Jej ściany zdawały się być lodem skrywającym najpiękniejsze polarne zorze, te z samego początku świata.
- Witaj w moim domu. Jestem Inuksuk , – Odezwał się mężczyzna o skórze zabarwionej odcieniem błękitu i połyskującej w nieznanym świetle. Wydawał się być dojrzały i tylko oczy zdradzały, że widział początek wszystkiego.
- Witaj. Jestem Uitava. – Dziewczynka opowiedziała mu o tym co ją spotkało.
- Twój dom jest daleko, a ty jesteś jeszcze pustym naczyniem. Zginiesz przy pierwszej śnieżnej burzy. Dlatego na razie zostań u mnie, nabierz sił i wypełnij siebie. Wtedy wyruszysz w drogę do domu. – Inuksuk podał dziewczynie wody z miseczki o połyskliwym błękitnym zabarwieniu. Była to woda czysta i ożywcza, dająca ukojenie i siłę.
Uitava zamieszkała z Inuksukiem w jaskini wypełnionej polarną zorzą. Uczyła się tego, co chciał jej przekazać, a była to często wiedza inna, niż ta, którą znała z baśni własnego ludu, bo sięgała głębiej w świat duchów i bogów. W zamian za opiekę i naukę dbała o porządek w domu Inuksuka, gotowała i cerowała odzienie. Czasem wychodziła też na przechadzki z białą niedźwiedzicą i uczyła się dokładniej oglądać świat jej oczami.
Minęło kilka lat. Jej spojrzenie nie było już białe i puste lecz nabrało blasku polarnej zorzy. I choć oczy wciąż nie widziały, ona potrafiła wejrzeć w głębię duszy i serca innych.
Wówczas to, jej opiekun uznał, że nadszedł czas by wróciła do domu. Zaopatrzył ją w prowiant i ciepły anorak na drogę i dał swoje błogosławieństwo.
- Gdy będziesz potrzebowała mojej rady, będę obok. – Powiedział na pożegnanie, wkładając w jej dłoń mały, połyskliwy kamień.
Po wielu dniach wędrówki Uitava dotarła wreszcie do swojego ludu. Tuja odprowadziła ją aż do ostatniego z kamiennych strażników i pożegnawszy dziewczynę zniknęła na lodowym pustkowiu.
Za to stary Angus nie mógł się nacieszyć z powrotu wnuczki i odzyskał dawną pasję.
Uitava na powrót zamieszkała między swoimi, a ponieważ będąc ślepą widziała to, co ukryte było przed innymi, pomagała odnajdywać siłę i zdrowie potrzebującym.
Jednak zły duch Tornak nie zapomniał o swej nienawiści do ludzi i znalazł nowy sposób by im szkodzić. Uprowadził i uwięził córkę króla fok, a winę zrzucił na ludzi. Gniew straszny zawładną sercem króla. Udał się ze skargą do Pana Mórz, a ten nakazał wszelkim morskim stworzeniom schować się głęboko pod lodem.
Ludziom znowu zaczął głód w oczy spoglądać, Sieci rybaków opustoszały, a myśliwym brakowało zwierzyny, na którą mogliby zapolować.
Uitava przejrzała intrygę Tornaka.
- Jeden z mężczyzn musi odszukać córkę króla fok i ją uwolnić. Inaczej śmierć głodowa nam wszystkim grozi. – Powiedziała na zebraniu Starszyzny.
Nikt jednak nie kwapił się wyruszyć w tak daleką i niebezpieczną drogę. Jeden tylko, młody myśliwy Amarok. Bał się on tak samo jak inni, ale młodzieńcze serce biło też dla Uitavy, więc postanowił pokazać jej swą wartość.
Dziewczyna na drogę dała mu błękitny kamień.
- Gdy ci odwagi zabraknie, zaciśnij na nim pięść, a nic strasznym ci się nie wyda. Ochroni cię też i szczęście przyniesie. – Powiedziała mu na pożegnanie.
Amarok wyruszył w drogę. Po wielu trudach i przygodach udało mu się dotrzeć aż do skalistych klifów, gdzie zły duch uwięził córkę króla fok. Tornak właśnie opuszczał kryjówkę i myśliwy mógł go dokładnie zobaczyć. Serce skuł mu lód strachu, widząc jak odrażającym i wielkim jest ten zły duch. Już miał zawrócić, gdy poczuł ożywczą siłę z kamienia od Uitavy. Nowa moc i odwaga wstąpiły w niego i ruszył dziarsko do jaskini. Od razu usłyszał szloch córki króla fok. Poszedł za jej głosem i uwolnił ją.
Potem bez przeszkód wrócił do domu. Córka króla fok opowiedziała ojcu prawdę i ludzie oraz mieszkańcy morza znowu żyli w pierwotnej równowadze.
- Gdyby nie kamień, który mi dałaś, nigdy by mi się nie udało. To on dał mi siłę i moc. – Przyznał Amarok Uitavie, gdy wziął ją już do swego igloo jako żonę.
- Sądzisz, że sprawił to kamień? – Spytała z uśmiechem.
Amarok sięgnął do skórzanej sakwy, lecz kamień niczym lód stopił się w jego dłoniach.
- Odwaga i siła jest w tobie, mój mężu. Nie w kamieniu. – Powiedziała, a jej niewidome oczy nigdy jeszcze nie miały tak intensywnego błękitu w sobie.
Amarok przytulił mocno żonę.
Tornak jeszcze czasem niepokoił ludzi, ale oni nauczyli się już chronić przed jego gniewem. Uitava do końca swoich dni wspierała męża i swoje plemię, widząc to co ukryte. Czasem tylko znikała na samotną wędrówkę, w której towarzyszyła jej Tuja.
Kiedy zaś ta odeszła do krainy przodków, Uitava poczuła, że i jej dni się wypełniają.
Pochowano ją na brzegu morza w lodowej grocie. A gdy długa noc się skończyła i znowu zaczęło królować słońce, ludzie ujrzeli, że tam, gdzie spoczęła Uitava lód stał się gładki i twardy jak skała, nie topił się też w słońcu, ale promieniował blaskiem polarnej zorzy.
Do dziś ludzie szukają w nim siły i ochrony, a także równowagi i jasności myśli.

Agnieszka Cupak
.
Obraz: Susan Seddona Boulet

poniedziałek, 12 maja 2014

Baśń o dziewczynie z rozlewisk


Działo się to dawno temu, w czasach gdy morza sięgały podnóża gór, a ludzie nie wyparli się swej matki natury, w krainie rozlewisk i moczarów. W małej chatce na odludziu mieszkała  uzdrowicielka o imieniu Vesi. Nikt nie wiedział skąd się tam wzięła, Nawe ona sama. Pewnego dnia po prostu zbudziła się w chacie na rozlewiskach. Znała swoje  imię, sztukę uzdrawiania i liczne czary. Ale nic więcej o sobie nie wiedziała.
Nie przeszkadzało jej to. Jedyną zadrą w sercu była jakaś tęsknota, za czymś utraconym, ale i jej nie umiała nazwać.
Mimo to sprawiało jej radość pomaganie innym, więc z radością wypełniała to, co umiała najlepiej.


Także mieszkańcy pobliskich osad, wsi i miasteczek nie zważali na tajemniczość jej pojawienia się i niewiadomą przeszłość. Byli bardzo radzi, gdyż Vesi jak nikt wcześniej umiała zaradzić wielu ich dolegliwościom,  tym na ciele, jak i tym na duchu. Z niejednego kawalera urok miłosny zdjęła, nie jednej pannie czar na urodę i gospodarność dała. Gospodynie do niej po zioła na katary i przeziębienia dla swoich pociech biegły, albo gdy któreś boleści brzucha dostawało. Mężczyźni po maści i balsamy na rany i skaleczenia chodzili, bo w lesie pracując i za zwierzyną goniąc nie raz zdarzały się wypadki. Wszyscy więc radzi byli z obecności Vesi, tym bardziej, że od chwili gdy się zjawiła, żadne upiory, strzygi i topielce nie pojawiały się w pobliżu ludzkich siedzib. A jeśli nawet to zaraz umykały byle dalej w głąb moczarów. Wszyscy poza myśliwymi z Dzikiego Gonu, którzy w noce czarne, kiedy zasłona między światami była najcieńsza przemierzali świat. Nie zważali na nikogo i na nic, nie bali się niczego prócz żelaza.
Ich wilki wyły napełniając grozą serca nieroztropnych wędrowców, których los poza dom rzucił, w noc myśliwych bogini Danu.
Vesi jednak nie czuła lęku słysząc głos myśliwskich rogów, za to serce jej mocniej drżała, choć nie umiała powiedzieć dlaczego. Od ludzi z wiosek znała jednak opowieści o Sidhe, więc na wszelki wypadek zostawała wówczas w chacie.
Zdarzyło się jednak pewnej jesieni, że Vesi zapuściła się daleko w las, w poszukiwaniu ziół. Było już grubo po zachodzie słońca, gdy ruszyła w drogę powrotną do swej chaty. Nagle usłyszała wilki i dźwięki rogów. Niewiele myśląc puściła się biegiem w stronę domu. Słyszała za sobą zbliżający się odgłos pogoni. Wiedziała, że nie zdąży już uciec. Przywarła plecami do drzewa i sama zapragnęła stać się drzewem.
I w tym samym momencie poczuła, jak ciało jej sztywnieje, ręce wyciągają się w gałęzie.
Gdy rosły myśliwy ze swoim wilkiem dobiegli do niej, znaleźli tylko olchę dorodną.
Vesi zamieniona w drzewo poczuła zawrót głowy, a gdy ujrzała twarz elfa coś zepchnęło ją na dno wspomnień. Znała tę twarz. Ujrzała obraz mężczyzny, zranionego żelaznym grotem zabłąkanej ludzkiej strzały. Upadał do wody a ona wyciągała do niego swe gałęzie by pochwycić nim utonie. Pragnęła tego tak mocno, że zdołała poruszyć ciałem i złapała rannego za poły kamizelki z mgły porannej tkanej.
- Jesteś zjawą czy elfem? – Spytał słabym głosem, gdy wyciągnęła go na brzeg.
- Jestem Olchą.  – Powiedziała zdumiona doświadczeniem mowy.
- Najpiękniejszą z Olch. – Uśmiechnął się lekko.
- Opatrzę ci ranę. – Powiedziała czując jak rumieniec wypływ na jej policzek, co też było dla niej czymś nowym.
Wyjęła żelazny grot z jego piersi i użyła zaklęć na gojenie ran, które znały wszystkie olchy.
Sidhe po usunięciu żelaza z ciała i jej zaklęciach szybko odzyskał siły.
- Jestem Bleidd z plemienia ludu bogini Danu. – Przedstawił się i przyciągnąwszy do siebie dziewczynę wpił się w jej usta. Ten pierwszy, ukradziony pocałunek wywołał w niej falę nieznanych doznań, które pragnęła zatrzymać w sobie.  Zaraz potem coś wyrwało ją z jego ramion, poczuła znajome sztywnienie i tylko liście jej drżały.
- Nie! – Krzyknął Bleidd. Ale było już po wszystkim. Na wpół w ziemi na wpół w wodzie, zatrzymana na granicy dwóch światów powoli zasypiała. Usłyszała jeszcze jak szeptał wtulony w jej korę.
- Znajdę cię po imieniu wody, którym cię naznaczę. Nie zapomnij mnie Vesi.
Potem zapadła w sen, a gdy się zbudziła była już dziewczyną z rozlewisk. Teraz obserwowała elfa z burzą emocji w sobie. Bo jego obecność gasiła w niej tęsknotę.
- Vesi! – Zawołał Bleidd. I to wezwanie było silniejsze niż strach przed Dzikim Gonem.
- Bleidd… - Wyszeptała cicho, na powrót wracając do kobiecej postaci.
Sidhe wciąż jeszcze nie wyciszył w sobie mocy łowcy, więc pochwycił ją gwałtownie z dzikim błyskiem w oku. Ale nie czuła strachu, więc tylko roześmiała się głośno i zarzuciła mu ręce na szyję.
O świecie zadrżała od wilgotnej mgły i wysunęła się z ramion ukochanego.
- Zbudzona Driada i Efl. Nie będzie to łatwy związek. – Uśmiechnęła się odgarniając mu długie, czarne włosy z twarzy.
- Nie. Ale oboje pochodzimy z krawędzi światów, a to już dobry początek. – Zaśmiał się.
- Miłość zaś, gdy jest prawdziwa, łączy, nie dzieli.
I stało się tak, że Vesi i Bleidd zamieszkali razem w chacie na rozlewiskach. Początkowo ludzie byli do Sidha wrogo nastawieni, bo te dwa plemiona rzadko ze sobą w zgodzie żyły. Lud bogini Danu też niechętnie patrzył na Driadę, jak na wszystkich obcych. Jednak małżonkowie swoim uczuciem i wzajemnym szacunkiem powoli zyskali akceptację obu plemion. A widząc ich zawsze w zgodzie i szacunku w końcu zaakceptowali ich miłość. Wielu też od nich uczyło się, czym ona jest.  
- Jak to robicie, że nigdy nie ma między wami sporów? – Spytała raz Olchy, jedna z panien na wydaniu, gdy po zioła dla matki przyszła.
- Och, spory się zdarzają, jak w każdej rodzinie. – Zaśmiała się Vesi. – Ale nigdy nie zapominamy o swej prawdziwej naturze i szanujemy ją. Nie chcemy zmieniać w sobie wzajemnie niczego, bo pokochaliśmy siebie prawdziwych. Ja nie lubię  nocy, gdy Bleidda wzywa Dziki Gon, ale to część jego natury. Gdybym go poprosiła zostałby w taką noc w domu. Jedną, dwie, trzeciej pognałby ze swoim wilkiem za głosem rogu. I nigdy by nie wrócił. On z kolei nie lubi gdy sama na rozlewiska wypływam i między siostrami olchami w liście się ozdabiam, ale wie, że to nasz taniec i jest mi konieczny by sięgnąć po moc olchową dla was. Gdyby chciał to we mnie zmienić, nie znalazłby mnie pośród innych drzew.
Dlatego budujemy nasze szczęście na zachowaniu siebie prawdziwych, nie zatracaniu się w sobie nawzajem. Fundamentem jest też zaufanie i szczerość. Nic więcej nie trzeba i nic więcej nie ma znaczenia.
- Będę o tym pamiętała, dziękuję Vesi.
Ludzie takie rady od Vesi i Bleidda słyszeli nie jeden raz. Pokolenia przychodziły i odchodziły a Sidh i Driada nie gaśli w swym uczuciu.
Z czasem jednak, gdy w świątyniach zamieszkali inni bogowie, a ludzie zatracili zdolność widzenia tego co z subtelnej materii utkane, Vesi i Bleidd odeszli w głąb moczarów. Ci, którzy nie oderwali się od swych korzeni, czasem ich spotykają na granicy światów. W czarne noce  słyszą dźwięk rogów, gdy Sidh przyłącza sie do swoich na łowy Dzikiego Gonu, za dnia słuchają szeptów Olchy, która wciąż radzi, uzdrawia i od złych mocy chroni.

Agnieszka Cupak
...................................
autor obrazu: Susan Seddon Boulet

Czakralne absurdy



[Ten tekst jest nieco sarkastyczny, nie mniej nie ma na celu obrażanie kogokolwiek, a jedynie jest efektem pewnych obserwacji i doświadczeń własnych i jest w pełni subiektywny]
Od dłuższego czasu w świecie tak zwanej duchowości i ezoteryki każdy przynależny do tego światka pracuje z czakrami. A praca ta najczęściej polega na otwieraniu tychże, tudzież analizowaniu blokad, zamknięć i otwarć w powyższych. I w sumie nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie fakt, że nie wszystko czakrami da się wyjaśnić, a nieumiejętna praca z nimi może doprowadzić do kłopotów.
Zacznijmy może od sprawdzenia co kryje się pod tym tajemniczym pojęciem czakry.
Czakry to najogólniej mówiąc, wirujące punkty energetyczne w ciele człowieka. Swoją nazwę wzięły z sanskrytu i oznaczają koło lub okrąg. I podobno każda istota żywa (także nasza planeta) ma 7 takich głównych czakr i wiele mniejszych punktów i kanałów energetycznych (meridian). Czy na pewno? I tu pojawia się pierwszy stopień schodów do czakralnego widzenia świata. Bo jak się okazuje, te siedem głównych czakr to system hinduski, oraz związany z buddyzmem tantrycznym., Stąd dopiero został zapożyczony np. do metody uzdrawiania Reiki, a także do licznych systemów New age i ezoteryki. I tu właśnie rozpoczęła się ich kariera i… rozwój. Bo na bazie elementów filozofii i religii oraz wierzeń, które dotarły do nas ze wschodu i… z tradycji rodzimowierczych, powstały liczne szkoły ezoteryczno duchowe, systemy duchowe, metody uzdrawiania i bogowie wiedzą co jeszcze. Siedem czakr nie wystarczało już, więc stopniowo zwiększała się ich liczba. Najpierw nieśmiało pojawiła się ósma czakra znacznie wyzej nad nami, następnie w metodzie uzdrawiania pranicznego było ich już 11, a w końcu pojawiły się już teorie o istnieniu nieskończonej liczby czakr nad i pod nami ustawionymi w swoisty słup łączący nas… Z czymś. Nie trudno dostrzec w tym element szamańskiej axis mundi, ale o tym raczej systemy milczą lub napomykają między wierszami.
Axis mundi w szamanizmie to nic innego jak oś świata, rodzaj promienia łączącego nas z trzema światami, dolnym, środkowym i górnym. I tu ciekawostka, szamanizm tradycyjny nie korzysta z pojęcia czakr a własnie axis mundi. Toteż wszelkie szamańskie otwieranie czakr i ich oczyszczanie to zwyczajny chwyt marketingowy dla ludzi zachodu, spragnionych odbudowania dawno przeciętych, by nie rzec podciętych, korzeni z naturą.
Kolejnym absurdem jest wprowadzenie czakr do systemu Reiki. Dlaczego tak uważam? Otóż, system Reiki to metoda wywodząca się z Japonii a tam pojęcie czakr nie istniało. Mamy za to punkty energetyczne Hara i jest ich trzy.
Oczywiście korzystanie z pojęcia czakr w różnych systemach uzdrawiania nie jest niczym złym i często bardzo wygodnym, nie mniej warto przy okazji wyjaśnić, że np. w Reiki mieliśmy Hara, ale możemy też korzystać z czakr.
Na pewno będziemy wówczas bliżej prawdy.
Kolejny absurd to otwieranie trzeciego oka. I tu już mogą pojawić się kłopoty. Wielu, zwłaszcza młodych ludzi, bardzo chce zaglądać za zasłonę światów, a kolejnym pojęciem wschodu, dobrze już u nas zadomowionym jest właśnie trzecie oko. Otwarcie go umożliwia podobno widzenie światów subtelnych, aur, duchów, aniołów, prawd i ogólnie czyni jasnowidzących nawet oświeconymi. Internet pełen jest też przepisów na metody otwierania tegoż oka. Często jednak zapomina się, że idąc czakralnym tropem, trzecie oko to nic innego jak szósta czakra, zwana przez Hindusów Adjana i ukazywana rysunkiem lotosu o 96 płatkach. A jako jedna z siedmiu (ponieważ to najpopularniejszy system, więc już się tymi siedmioma posługiwać będę) połączona jest z pozostałymi. I co z tego ktoś spyta? Ano to, że gdy skupimy się na jednym miejscu energii w nas, to niezależnie czy nazwiemy to axis mundi, Hara czy czakrą, nadmiernie pobudzone może doprowadzić do zachwiania równowagi w nas. Jeśli ktoś chce pracować z czakrami to z każdą, po kolei i po równo, a nie tylko z jedną, bo ktoś chce zaglądać tam gdzie inni nie widzą. Bo aby tam zaglądać nie wystarczy widzieć (a można i bez otwierania trzeciego oka), trzeba być na to gotowym i być w równowadze.
Kolejnym, według mnie absurdalnym, pojęciem związanym z czakrami jest ich otwieranie. Zważywszy na to, czym podobno czakry są, nie da się ich zamknąć, a więc nie da się ich też otworzyć. Zresztą czym? Otwieraczem? Kluczem? Wytrychem?
Zakładając, że czakry faktycznie istnieją, są przede wszystkim punktami wymiany energii między nami a światem zewnętrznym. Mogą być  owszem, zaśmiecone niskimi energiami, wynikającymi np. z niskich emocji, ale nie są zamknięte. Wciąż wirują, wciąż wymieniają energię z otoczeniem. I jeśli już ktoś tu im szkodzi to my sami. Tak, więc to nie brudna czakra podstawy wywołuje lęki, agresje, uzależnienia, ale to nasze leki, agresje i uzależnienia zabrudzają ją energetycznie.
I nie trzeba ich w żaden sposób czyścić czy otwierać, bo zdrowe i świadome podejście do życia, a w trudniejszych przypadkach, dobra praca terapeutyczna lub coachingowa, skutecznie usunie z nas blokady i złogi energetyczne oraz wyrówna pracę naszych energetycznych punktów, niezależnie od tego jak je widzimy, czujemy czy nazwiemy.
Na koniec kolejny, moim zdaniem absurd, czyli  doenergetyzowanie czakr kryształami w odpowiednich kolorach.  Przyjęła się bowiem, ze każda czakra ma inny kolor energii więc kamień w danym odcieniu może wspomóc rozwinięcie, pobudzenie czy otworzenie właśnie, danej czakry. W sklepach można nawet kupić specjalne zestawy z siedmioma kamieniami w różnych kolorach. Tyle, że kamienie są różne i naprawdę działają rozmaicie, więc nieznajomość tego, co niesie ze sobą energia kamieni czasem może zaszkodzić. Pomijam już fakt, że samo układanie kamieni na czakrach niczego nie zmieni, jeśli nie dzie za tym praca własna, ze starymi wzorcami, słabościami, lękami.
Zatem nie dajmy się zwariować. Nasze czakry (lub inne punkty/osie energii) to coś naturalnego, a nie elementy do otwierania, okładania kamieniami, choćby i szlachetnymi. Dbając o zdrowie fizyczne, o równowagę emocjonalną w nas, życie w zgodzie ze sobą i bycie świadomym siebie i świata, jest wystarczające do zachowania higieny w czakrach.
 .......................................
Grafika znaleziona w sieci, niestety nie znam autora.

niedziela, 11 maja 2014

Baśń o zapachu kruczych piór i dziewięciu darach Modrzewia.


W czasach gdy góry wciąż jeszcze próbowały sięgnąć nieba, ludzie, którzy w nich zamieszkali zaczęli chorować. A wraz z nimi chorowały lasy, góry i ziemia.
Chorobę zesłały na to miejsce złe duchy, zasłaniając cieniem dusze ludzi i drzew. Cień podsycał złe myśli w ludziach, a te zatruwały ich serca, umysły, a z czasem zatruły źródła i strumienie, które poiły ziemię, rośliny i zwierzęta.
Między ludźmi coraz częściej dochodziło do sporów, starszyzna plemienna kłóciła się i żyła w gniewie. Szamani stawali się coraz słabsi, bo ich dusze także zatruł cień.
Ludzie zamiast pracować, skupiali się na sporach, toteż bieda zaczęła zaglądać do chat. Bo i pola nie były w pełni obsiane a plon nie raz odłogiem leżał.
Starszyzna skupiała się na rzeczach błahych i nieistotnych, młodzi ogarnięci niechęcią nie wkładali już serca i pasji w swoje zajęcia.
Nie wszyscy jednak poddali się truciźnie cieni złych duchów. Bo i dobre duchy wciąż czuwały i wybrały na swego posłańca młodego myśliwego Kuzguna. Krucze imię dostał on od ojca, gdyż w dniu jego narodzin dwa kruki na dachu chaty siadły. Wszyscy widzieli w tym złe znaki dla dziecka. Jednak chłopiec rósł zdrowy i silny, a co więcej pełen pasji, nie poddając się cieniom.
Gdy osiągnął wiek męski stal się jednym z najlepszych myśliwych. Toteż w chacie jego rodziców głód rzadko gościł.


Jednak Kuzgun ze smutkiem i niepokojem obserwował toczącą się w jego plemieniu chorobę, ale nie umiał znaleźć na nią lekarstwa. Nie raz płakał w samotności, pochylając sie nad mętną wodą w strumieniach.
Pewnego popołudnia, po polowaniu, Kuzgun zmęczony usnął w cieniu wysokiego drzewa. We śnie ujrzał dwa kruki, największe, jakie widział w życiu. Nakazały mu iść za sobą, aż doprowadziły go do wielkiego drzewa. Było olbrzymie i piękne, a niebo nad nim było czyste i rześkie.
- Znajdź drzewo a pokonasz cień. – Powiedziały i zniknęły w chmurach.
Kuzgun zbudził się i natychmiast pobiegł do szamana by opowiedzieć o swoim śnie. Ten doradził mu wyruszyć w drogę. I tak o świcie młody myśliwy wyprawił się na poszukiwanie drzewa.
Szedł długo we wszystkie cztery kierunki świata. Poznał wtedy granice swoich słabości i siły, lęków i miłości. Aż na koniec zawędrował do podnóża wielkiej góry.
Niebo nad nią było czyste i rześkie, jak niebo nad drzewem z jego snów. Toteż bez wahania zwinnie wdrapał się na skalną półkę. Okazała się być wejściem do górskiej jaskini.
Kuzgun wszedł do środka. Od razu poczuł znajomy zapach kadzidła. Tak pachniały tylko dwie znane mu rzeczy na świecie. Świątynie i krucze pióra.
Mirrowy zapach otulał go dając poczucie bezpieczeństwa, jak pióra kruków, które matka wplatała w jego włosy, jako amulety. Kuzgun zdołał więc odprężyć się i przymknąć oczy.
Gdy je otworzył w jaskini palił się ogień, dając bezpieczne ciepło. Przy ogniu kręcił się mężczyzna w dziwnym stroju, ni to płaszczu, ni sukni, z kruczych piór i zielonych gałązek nieznanego myśliwemu drzewa.
- Idź na szczyt. – Powiedział do Kuzguna i wskazał na wyjście.
Młodzieniec wyszedł z jaskini i ujrzał przed sobą to samo drzewo co w swoim śnie. Było tak wysokie, że jego korona ginęła w chmurach.
- Idź już. – Ponaglił go mężczyzna.
Kuzgun zaczął wspinać się po pniu. A nie było to łatwe, bo pień był prosty i twardy, nie miał też gałęzi na których można było oprzeć stopy. Ale myśliwy wspinał się mimo to.
W końcu zmęczony dotarł do pierwszych gałęzi. Były jasno zielone, pokryte miękkim igliwiem, delikatnym i przyjaznym w dotyku.
Teraz już widział czubek drzewa, ale był on wciąż odległy. Kuzgun nie zniechęcił się tym i znów zaczął wspinać się wyżej.
Był już bardzo zmęczony, gdy na pobliskiej gałęzi ujrzał wielkie gniazdo. Pachniało znajomo mirrą więc zsunął się do niego. I wtedy ujrzał dwa Kruki.
- Proszę, pozwólcie mi odpocząć i zebrać siły w waszym gnieździe. – Zwrócił się do ptaków.
Kruki przyjęły go dobrze. Nakarmiły i napoiły czystą wodą, jakiej nigdy wcześniej nie pił. Poczuł jak ożywcze siły wypełniają mu ciało. Kruki opatrzyły mu też rany, gdyż Kuzgun miał od wspinaczki dłonie podrapane.
- Chcę się wam odwdzięczyć za gościnę. Ale mam tylko swoje serce. Zechciejcie przyjąć jego część. – To mówiąc wyciął dwa małe kawałki swego serca i ofiarował Krukom. One zaś tę ofiarę przyjęły i odezwały się do niego w ludzkiej mowie, którą dobrze znają.
- Serce twoje jest szlachetne, Kuzgunie, oczy twoje zaś widzą daleko i głęboko. Dostrzegasz cień, ale za światłem podążasz. I nie dla siebie wyruszyłeś w tę podróż, chociaż siebie w niej odnajdziesz. I dlatego pomożemy ci odnaleźć to, co jest ci przeznaczone. Ja jestem Sybryd, niosę szept, a to mój brat Dokun, dający dotyk. – Powiedział na koniec jeden z Kruków.
Kuzgun przez rok mieszkał w kruczym gnieździe. Od Sybryda uczył się mowy szeptów, dzięki czemu rozumiał język duchów i drzew, oraz zwierząt, a nawet wiatru. Dokun nauczył go, jak dotykiem poznać co jest pomocne, a co zdradliwe i jak uzdrawiać dłońmi. Obaj zaś uczyli go prawdy o świecie i o nim samym. Często też zabierali go na swoich skrzydłach wysoko na szczyt korony drzewa. Tam z wielkiego pnia wyłaniała się drzewna twarz starca, Prastarego Modrzewia, na który wspiął się Kuzgun. I to on własnie najwięcej nauczył myśliwego. Pokazał mu świat swoimi oczami. Przekazał też część swojej mocy i w końcu uczynił strażnikiem dobrych energii.
Gdy minął rok, Modrzew wezwał Kuzguna i oba Kruki przed swoje oblicze.
- Poznałeś już siebie, młodzieńcze i jesteś gotowy by wrócić do swego ludu. Zanim jednak wyruszysz w drogę dam ci dary, które uzdrowią twoją ziemię i twoje plemię. – To mówiąc obniżył jedną z gałęzi i strząsnął na dłonie Kuzguna dziewięć szyszek.
- Jedną ofiaruj Ziemi w miejscu, które sama ci wskaże. Drugą ofiaruj duchom strumieni tam gdzie zaczyna się ich źródło. Trzecią rzuć płomieniom, które bez ludzkiej pomocy zapłoną. Czwartą daj wiatrom, co górskie szczyty szarpią. Piątą przekaż ludziom, z których się zrodziłeś. Szóstą daj w ofierze bogom w swojej świątyni. Siódmą daj zwierzętom, które dziko żyją. Ósmą, zaś drzewom i trawom, kwiatom i krzewom. Ostatnią, dziewiątą zachowaj dla siebie, by w godzinie ostatniej drogę Ci wskazała.
Z tych darów popłynie siła, co pierwotną energię i ład na ziemi przywróci. Pamiętaj jednak, że ład i harmonia nie samym światłem się karmią. Cień i śmierć mają w nim swoje miejsce i prawa. Takie same jak światło i życie. Dlatego w czwartej części roku one królować będą. Nadejście ich czasu poznasz po moim zasypianiu gdyż wówczas swą szatę zrzucać będę. I na ten czas zapasy plonów zebrać musicie.
A teraz Kuzgunie idź zanieść moje dary i moją wiedzę. Służ mądrze swemu ludowi, pamiętając o cząstce mej mocy w tobie i mocy twych opiekunów.
Kuzgun podziękował pięknie za nauki i dary. Sybryd i Dokun odprowadzili go aż do jaskini, z której swą podróż zaczął. Tam się z nimi pożegnał.
Gdy się zbudził o świcie, zobaczył, że choć przez rok nauki pobierał, na świecie upłynął ledwie dzień jeden. Teraz jednak Kugdun był już mężczyzną i szamanem, nie młodym myśliwym, toteż niewiele go zdziwiło. Schował modrzewiowe szyszki do swego woreczka, który na pożegnanie od Kruków dostał i ruszył w drogę powrotną.
Tak jak mu Pierwotny Modrzew nakazał oddawał jego dary dla wody, ziemi i wiatru, a gdy piorun trawy zapalił, także i płomieniom. Potem dał szyszki zwierzętom i roślinom, a gdy do domu wrócił bogom w świątyni. Tę dla ludzi przeznaczoną do ziemi włożył pośrodku osady i nim świt nastał wyrosło z niej wielkie i piękne drzewo modrzewiowe.
Ludzie się dziwili, ale po raz pierwszy od dawna uśmiechali się do siebie. Skłóceni przy tym modrzewiu zgodę odnaleźli, a zniechęceni siłę i pasję.
Modrzewie też za sprawą Kuzduna rozrosły się po lesie i górskich zboczach. Od razu uwolniły energię i siłę uwięzione przez cień. W strumieniach woda stała się czysta, pełna ryb, a powietrze nad górami rześkie i przejrzyste.
Nigdy jeszcze ziemia nie dała tak obfitych plonów jak w roku, gdy Kuzgun przyniósł dary Pierwotnego Modrzewia. Ludzie z werwą i ochotą zabrali się do pracy. A w cieniu modrzewi szukali inspiracji, spokoju i zgody.
Kuzgun zaś stał się Wielkim Szamanem swego plemienia. Pełnił posługę przez wiele lat mądrze i sprawiedliwie. Potrafił słyszeć szepty świata, a gdy kładł dłonie na chore lub zranione miejsca, uzdrawiał je i koił. Pomagały mu często kruki i modrzewie, gdyż u nich właśnie rady i mądrości szukał. Zimą, kiedy modrzewie swe szaty zrzucały oddawał pierwszeństwa cieniom i duchom mroku, by i one swój czas wypełniały.
A gdy jego kres się zbliżał, pożegnał żonę i synów, a potem wyruszył w swą ostatnią podróż. Zabrał ze sobą ostatnią z szyszek, które otrzymał od Pierwotnego Modrzewia. Nikt go już nie widział więcej. Ale wiosną na słonecznej leśnej polanie ludzie ujrzeli modrzew wysoki i wielki, którego tam nigdy nie było, więc uznali, że sam Kuzgun pod nim sen znalazł i ze swymi Krukami odleciał.

Agnieszka Cupak
...........
autor obrazu Susan Seddon Boulet

O darze Matki Ziemi dla ochrony przed złem.



Dawno temu, kiedy Ziemia była bardzo młoda, w rozległych lasach i puszczach ludziom zagrażały nie tylko dzikie zwierzęta, ale też złe duchy, czarownice i różne upiory. Nieraz się zdarzało, że zły duch porwał duszę jakiegoś człowieka, a wtedy nawet silni i odważni wojownicy i myśliwi padali jakby bez życia, trawieni gorączką i bólem. Szamani i znachorzy musieli wtedy wędrować do odległych światów, gdzie mieszkały upiory i złe duchy, aby odzyskać duszę takiego nieszczęśnika. Nie raz jednak się zdarzało, że mimo siły i odwagi oraz pomocy dobrych duchów przegrywali swoją walkę i chory umierał.
Czasem nawet bywało i tak, że ci, których dusze ukradziono do mrocznego świata nawet śmierć nie uwalniała i wracali między żywych pełni gniewu i złości.
Ludzie bali się i szukali ochrony w samej Matce Ziemi. Matka Ziemia obiecała, że da ludziom ochronę i opiekę, toteż szamani wypatrywali uważnie spełnienia tej obietnicy.
W Klanie Niedźwiedzia, zajmującego samo serce puszczy, żył młody i silny wojownik o imieniu Arth, co w jego mowie oznaczało siłę niedźwiedzia w duszy. I rzeczywiście Arth był jednym z najodważniejszych i najsilniejszych wojów swego Klanu. Był dobrym i prawym człowiekiem, ale też, podobnie jak jego zwierzęcy imiennik należał do ludzi mało towarzyskich, a do tego szybko w gniew wpadał gdy mu ktoś przeszkadzał. Chadzał po puszczy własnymi ścieżkami nie zważając na złe duchy czające się na moczarach i w Górskich grotach.
Razu pewnego wracał do swej osady z takiej samotnej wędrówki gdy usłyszał szloch dziecka w zaroślach. A ponieważ miał dobre serce, zaraz poszedł za tym głosem. I po kilku krokach ujrzał małego chłopczyka, który leżał skulony na polanie i płakał. Arth już chciał do niego podbiec, gdy jakaś siła go zatrzymała. Spojrzał za siebie, a to gałęzie kolczastego krzewu pochwyciły jego płaszcz i trzymają. Nigdy wcześniej takich krzewów nie widział, ale teraz chciał tylko dziecko ratować.
- Nie szarp się, młody wojowniku i spójrz swoim sercem. – Odezwał się jakiś cichy kobiecy głos.
Arth zamarł i rozejrzał się. Zdało mu się, że między ciernistymi gałązkami mignął mu cień pięknej dziewczyny. Za plecami zaś usłyszał złowieszczy syk. Odwrócił się gwałtownie obnażając swój miecz i z przerażeniem ujrzał, że tam gdzie przed chwilą było szlochające dziecko, teraz siedzi straszliwy upiór, który pochwycił w swe szpony nieuważnego zająca leśnego.
Arth teraz dopiero dostrzegł, ze polana była kręgiem uroczyska. Gdyby kolczaste gałęzie go nie pochwyciły, to on mógł stać się ofiarą upiora, który omamiał wędrowców.
Wojownik cofnął się w głąb puszczy. O dziwo cierniowe gałązki już go nie trzymały.
Po powrocie do domu dlugo myślał o tym co się stało i o krzewie, który go przed złem uchronił. Ale przede wszystkim myślał o dziewczynie i słowach, które słyszał. Nie wiedział czy to moc uroczyska tak go omamiła, czy też duch jakiś czuwał nad nim.
Po kilku dniach tych rozważań udał się do jurty szamana i poprosił o radę. Zwierzył się ze swej przygody i swoich obaw.
Szaman kazał mu przyjść następnej nocy, po wcześniejszym poście i obmyciu się w świętym Strumieniu Klanu Niedźwiedzia.
Gdy Arth zjawił się u niego, szaman nakazał mu udać się do szałasu oczyszczeń. Sam towarzyszył mu, śpiewając i uderzając w swój bęben. Arth w gorących kłębach pary przesyconej mocą ziół poczuł, jak zapada się w siebie a potem frunie ku innym światom. Tam ujrzał dom wielki w koronach drzew zbudowany, gdzie sama Matka Ziemia mieszkała. Wyszła mu na spotkanie i stanęła w progu.
- Wiem po co przychodzisz synu puszczy z Klanu Niedźwiedzia. – Powiedziała z uśmiechem.
- O Matko, nasza żywicielko, powiedz czy duch mnie mamił, czy chronił?
- Chroniła cię ta, którą do was ludzi posłałam, a ona ciebie pierwszego ujrzała, więc ty jej się ludzkim mężem staniesz. Jeśli ją pochwycić zdołasz i się nie ulękniesz.
- Nie ulęknę się, Matko Ziemio. – Obiecał.
- Wróć zatem do puszczy i znajdź uroczysko, ale bacz byś jego kręgu nie przekroczył. Gdy krzew kolczasty znajdziesz, chwyć go w ramiona, jak swą wybrankę i nie puść póki z sił nie opadnie. A wtedy zanieś do domu. I nie odwracaj się, choćbyś szloch własnej matki usłyszał, bo zaprzepaścisz duszę.
Arth postanowił zrobić tak, jak Matka Ziemia doradzała. I już następnego ranka wyruszył do puszczy uroczyska szukać.
Nim minęło południe dotarł do miejsca, gdzie go kolczaste krzewy przed upiorem uchroniły. Zdały mu się teraz mniejsze i nie tak ostre, więc bez wahania pochwycił je w ramiona. Jednak ostre ciernie nie były kruche, boleśnie wbiły się w jego ciało. Miał też wrażenie, że ostre pędy szarpią się i rozrastają. Ale Arth trzymał je mocno, mimo ran. Ostre krzewy zaczęły przybierać kobieca postać lecz nie przestawały się wyrywać, aż nie opadły z sił. Wówczas to w ramionach wojownika zamiast ostrych cierni pojawiła się piękna dziewczyna.
- Przeszedłeś próbę, teraz wiem, że Twój Lud godzien jest mej opieki, bo rodzą się w nim szlachetne dusze. – Wyszeptała dziewczyna.
- Nie wszystkie, ale dla nich warto walczyć z ciemnością. A tym, co błądzą wskazywać drogę. – Powiedział odgarniając jej włosy z twarzy.
- Jestem Kimya. – Przedstawiła się.
- A ja Arth.
Wojownik zabrał dziewczynę do swej chaty i pojął za żonę. Ona zaś w wianie ślubnym dała mu sadzonki kolczastej tarniny, którą mieszkańcy osady posadzili wokół swych domów. A miały te krzewy moc przysłaną wraz z Kimyą przez samą Matkę Ziemię. Chroniły ludzi od złych duchów, wiedźm, morowego powietrza i upiorów, które bały się ostrych kolców i uciekały przed nimi. Także burze wszelkie omijały domy, przy których rosła, a przy mogiłach pilnowała spokojnego snu przodków.
Kimya będąca częścią krzewu, który od Matki Ziemi ludziom przyniosła, jak nikt inny potrafiła złagodzić niedźwiedzią naturę swego męża. Nauczyła też ludzi, jak z tarniny przyrządzać nalewki zdrowotne, herbaty i soki uzdrawiające, oraz jak korzystać z magicznych mocy krzewu, z którego była zrodzona.
Do dziś, choć teraz w czary prawie nikt nie wierzy, moc taniny równoważy emocje i koi nerwy, a jej owoce i liście leczą i pobudzają w nas życiowe siły. I wciąż nas od uroków i złych duchów chronią, toteż warto uśmiechnąć się do kolczastych gałązek, gdy je w lesie lub przy świątyni jakiejś spotkamy.
.....................
Agnieszka Cupak

środa, 7 maja 2014

O szamanie, co miał cedrową duszę


W czasach gdy Ludzie i Duchy zgodnie współistnieli na ziemiach rozleglej i surowej tajgi, w plemieniu Szarego Wilka szamańską posługę pełnił Viettelijar. Od lat z niepokojem obserwował on powolny upadek swego plemienia, które mimo iż wydawało zdrowych i silnych potomków, nie miało takiego poparcia Duchów, jak niegdyś. Młodzi myśliwi mimo celnego oka odnosili więcej porażek niż sukcesów i nie raz bywało, że ludziom głód w oczy zaglądał. Od kilku pokoleń Duchy nie powoływały też na swoich posłańców nikogo z ludu Szarego Wilka, toteż szamanów wskazywali ludzie. Nie byli jednak oni w stanie sprostać w pełni swoim zadaniom, nie umieli leczyć chorób, jak ich przodkowie, a ich wzrok i słuch był stępiony. Viettelijar wiedział, że bez silnego szamana, który wprost od Duchów pochodzić będzie, plemię Szarego Wilka nie przetrwa. Wznosił więc modły do bogów i duchów, ale pozostawały one bez odpowiedzi.
Zdarzyło się jednak i tak, że modły te podsłuchał mały lis o imieniu Ovela. Lubił on starego szamana, za to, że ten uwolnił go z sideł, gdy Ovela był jeszcze małym szczenięciem. Postanowił mu pomóc i gdy Księżyc zbliżał się do pełni poradził mu co zrobić.
- Idź nocą do lasu i wybierz silne ale młode drzewo. Poznasz go po ciekawości świata, jakie srebrem się mienić w księżycu będzie i gałęziach rozłożystych na wszystkie strony. Złóż mu ofiarę z kropli krwi swojej i pieśnią o dobrach twego świata opowiedz. Na koniec zaproś go i daj mu matkę.
Vittelijar ucieszył się z tej rady i nocą do lasu wyruszył. Księżyc już był wysoko na niebie, gdy ujrzał przed sobą cedr wielki, choć młody. Srebrzył się w świetle Księżyca a gałęzie jego szeroko się rozkładały.


Szaman naznaczył cedrową korę kropla swej krwi i zaintonował pieśń dla Ducha tego drzewa.
Setri, bo tak miał na imię cedrowy duch zaciekawił się tym, co pieśń ze sobą przyniosła. A były w niej historie wspaniałe o rzeczach niezwykłych, które nie w pełni rozumiał. O silnych emocjach, uczuciach, które drzewom tylko z nazwy są znane. Przede wszystkim zaś zaciekawił go ruch, który pozwalał poznać świat we wszystkich kierunkach, nie tylko w stronę Słońca i Gwiazd.
- Dziwne i ciekawe rzeczy opowiadasz mi człowieku.
- I prawdziwe, Duchu Cedrowy. Możesz je poznać, jeśli zgodzisz się pójść ze mną. Dam ci matkę, która pomoże przejść do naszego świata. Będziesz mógł go poznawać i doświadczać w pełni, nie zatracając własnej istoty. – Kusił Vittelijar i tylko błysk w oku świadczył, że ten pakt ma też swe ciemne strony. Drzewa jednak nie umieją tego dostrzec, a i kropla krwi szamana wsiąkała w cedrową korę mamiąc jasność widzenia Setriego.
- Dobrze, zabierz mnie do swego świata i pokaż mi go. – Powiedział.
Vittelijar obiecał mu to i następnej nocy rozpoczął rytuał. Wcześniej opowiedział o wszystkim wodzowi plemienia, a ten rad z tego, wybrał na matkę dla Setriego jedna ze swych córek.
O wchodzie Księżyca, zawsze ciekawy świata Setri poczuł wypełniającą go od korzeni po koronę magię przynależną ludziom. I magia ta zaczęła ciągnąć Cedrowego Ducha w inny świat. Setri miał wrażenie, że coraz szybciej spada w jakiś tunel, nad nim odpływał Księżyc i Gwiazdy w szaleńczym tańcu, a on sam zatraca się w otchłani. I po raz pierwszy w swym cedrowym życiu poczuł czym jest strach i umiał go już nazwać. Zrozumiał też czym jest ciasnota i ciemność, które zdawały mu się trwać bez końca, zabierając wspomnienia i świadomość prawdziwej istoty jego duszy. Aż do czasu gdy stały się one tylko odległą tęsknotą i snem. Wtedy nadeszło doświadczenie bólu, ale nie umiał go już nazwać słowami. Wiedział tylko, że wydobywa się z niego płaczem i krzykiem, a koi go dotyk i ciepło kobiety którą nazywał matką.
I tak Setri urodził się w świecie ludzi. Stary Vittelijar wskazał go plemieniu Szarego Wilka jako przyszłego szamana, który po nim przejmie tę funkcję.
Cedrowy Chłopiec, jak czasem nazywała go matka, rósł szybko i zdrowo. Jednak różnił się od innych dzieci. Umiał słyszeć głosy Duchów, rozumiał mowę zwierząt, kamieni i potoków, widział świat ludzi i świat za zasłoną materii. Uśmierzał bóle w trzewiach samym dotykiem, pod jego dłońmi goiły się rany. Duchy chorób schodziły mu z drogi, toteż zanim jeszcze zrobił swój pierwszy szamański bęben, ludzie z plemienia szukali u niego rady i uzdrowienia.
Uczył się pilnie od starego szamana, więc nim osiągnął wiek męski, znał już historię powstania świata, oraz dzieje plemienia, znał wszystkie rytuały, oraz umiał przywołać w potrzebie ludzka magię.
I gdyby nie dziwna tęsknota, która zawsze obecna była w jego sercu i spojrzeniu, byłby szczęśliwy. Ale te ulotne chwile szczęścia odczuwał tylko, gdy samotnie zagłębiał się w cedrowe lasy tajgi. Jedno zwłaszcza drzewo przyciągał go do siebie. Bo w nim jednym nie widział i nie słyszał ducha. Mimo, że rosło, chociaż wolniej niż inne, zdawało mu się być puste i martwe. Jednak Duchy innych cedrów nabierały żywicy w usta, gdy je o to pytał i tylko smutno patrzyły gdy odchodził do ludzi.
Tuż po tym, jak osiągnął wiek męski i wykonał swój bęben zmogła go gorączka.
Setri przez siedem dni i siedem nocy leżał, jak bez życia. I tylko stary Viettelijar domyślał się gdzie była i czego doświadczała cedrowa dusza młodzieńca. Ta zaś zawędrowała w dalekie światy, aż do samego Drzewa Światów. Tam Setri spotkał się z Duchem Pierwszego Cedru i poznał kim jest w swej istocie.
Najpierw zatrząsł nim gniew straszny, tym silniejszy, że przez ludzkie doświadczenie poznany. Potem smutek zawładnął jego sercem, bo zrozumiał czym była tęsknota zawsze przy nim obecna. W końcu zapłakał z tego bólu i rozdarcia.
- Co ja zrobiłem, mój ojcze? – Wyrzucał sobie, leżąc u stóp Pierwszego cedru.
- Byłeś zawsze ciekawski, jak małe rysie, które się na nasze pnie wspinają, chciałeś świat poznawać dalej niż sięgają twe korzenie i gałęzie. Nie płacz zatem synu, poznaj świat ludzi, którym zawsze chętnie pomagaliśmy. Dzięki tobie, twojej wiedzy i my staniemy się silniejsi i mądrzejsi.
- Ojcze, ale tęsknota mnie wypala, jakże mam żyć między nimi, gdy dusza moja cedrową jest częścią?
- Ludzki żywot przy naszym jest jak siedem oddechów, krotki i ulotny. Daj im zatem siłę i wykorzystaj czas ludzkiego życia na poznanie nowego.
- A czy tęsknota wówczas zgaśnie?
- A czy nie było jej w twoim cedrowym życiu? – zapytał Pierwszy Cedr z uśmiechem.
Setri musiał przyznać przed sobą, że była, choć nie umiał jej wówczas nazwać, ale na chwilę gasła gdy zaspokajał ciekawość.
W drodze powrotnej Setri przeszedł jeszcze przez ogień, który tym był straszliwszy dla niego, że dotykał serca drzewa, ale zdołał go ugasić życiodajną wodą. Tak oczyszczony zbudził się po siedmiu dniach i nocach w jurcie matki, jako pierwszy od pokoleń Wielki Szaman.
Przez następne lata niósł swą posługę dla plemienia Szarego Wilka. Pojął tez za żonę najpiękniejszą z dziewcząt, Aurinko, nazywaną Słońcem swego ludu. Wraz z nią zapoczątkował ród silnych szamanów, których same cedrowe duchy wskazywały na swych posłańców. Nauczył też ludzi ze swego plemienia jak wykorzystać moc i siłę cedrowych drzew, tak, że właśnie one stały się żywicielami i uzdrowicielami ludzkich braci Setriego. Za ich sprawą dawne i osłabione plemię Szarego Wilka przekształciło się w silne i wielkie, które nie znało głodu i nie bało się chorób.
A sam Setri nigdy nie zgasił w pełni swej tęsknoty, lecz rozumiał, że każde doświadczenie uczy i rozwija, toteż był wdzięczny bogom, że otrzymał dar poznania ludzkich doświadczeń. Bo to one uczyniły go silnym szamanem i jednym z najmądrzejszych cedrowych drzew.
Gdy zaś ludzki żywot Setriego zbliżał się do końca, pożegnał on swoją żonę, dzieci i wnuki, a potem odszedł do lasu by zasnąć w korzeniach swojego cedrowego drzewa. Tam też pochowano jego prochy, ale dzieci i wnuki Wielkiego Szamana, obdarzone darem widzenia i słyszenia, nie raz jeszcze z jego rad korzystali i często odwiedzali go w lesie.

Agnieszka Cupak
...............
Autor grafiki: Alexey Ulturgashev Abakan

sobota, 3 maja 2014

O trującym zaślepieniu i co z tego wynikło




W czasach gdy zimne lody wróciły na Północ, a ciepło i deszcze znów użyźniały ziemię, ludzie zaczęli osiedlać się w stałych miejscach i łączyć  w coraz większe plemiona.
W jednym z takich dużych plemion rządził Hakiv zwany sprawiedliwym. Miał on córkę, piękną Ivy[1], którą ukochał nad życie. Niczego jej nie odmawiał i rozpieszczał od dziecka. I choć klanem rządził mądrze i sprawiedliwie, miłość do córki zaślepiała go. Nie zauważał szkód, jakie wyrządzało to zaślepienie. Ivy bowiem wyrosła na pannę piękną i powabną, ale krnąbrną i zapatrzoną w siebie. Przechwalała się swoim bogactwem i urodą. Chłopców z osady czarowała długimi złotymi lokami, powabem i pięknymi strojami. Ale rozpieszczona przez ojca pragnęła tylko mieć, nie rozumiejąc czym jest dzielenie się i wspólnota. Nie potrafiła kochać, nikogo poza sobą. Toteż mimo wysokiej pozycji społecznej, wielkiego posagu i urody, jakoś żaden chłopak z osady nie kwapił się do proszenia o jej rękę. Bardzo to złościło kapryśną Ivy, która przywykła do tego, że zawsze dostaje to co chce. Z tej złości zaczęła mówić, że żaden z chłopców nie jest jej godzien i jeśli za mąż wyjdzie to tylko za kogoś wyjątkowego.

- Uroda moja nawet Duchy by zachwyciła. – Przechwalała się tupiąc w złości.
Pewnego dnia zapuściła się w tej złości aż do lasu. Zmęczona i zła zasnęła w cieniu drzewa. Zbudziła się przed zachodem słońca i ujrzała młodzieńca rosłego, który spoglądał na nią ciekawie.
- Kim jesteś? – Spytała nieco przestraszona, bo nie widziała go nigdy wcześniej w osadzie.
- Jestem Imaran. Mieszkam tu. – Powiedział uśmiechając się do niej ciepło.
- Nie spotkałam cię wcześniej.
- Bo nigdy nie wchodziłaś aż tu, do lasu.
- Jesteś panem drzew?
- Jeszcze nie. – Zaśmiał się. – Może kiedyś zostanę jakimś drzewem. Ale też bardzo chciałem poznać świat ludzi. Ojciec mój, Duch Lasów pozwolił mi czas jakiś być między wami. A gdy nadejdzie pora samemu zdecydować czy chcę być drzewem czy człowiekiem.
Ivy uśmiechnęła się w duchu na takie szczęście i zabrała młodzieńca do swej osady. Jej ociec oraz Starszyzna pozwolili mu zamieszkać między sobą, jednak za namową i prośbą córki Hakiv dał mu warunek, że musi poślubić Ivy. Tak się więc stało i nim miesiąc w Pełni na niebie dojrzał Ivy wyszła za mąż.
Imaran okazał się być młodzieńcem rozsądnym i spokojnym. Nie szukał z nikim zwady, za to każdemu chętnie pomagał. Był pracowity i ludziom życzliwy. Uczył się żyć między nimi, choć często nie rozumiał ludzkiego postępowania. Ivy pokochał, tak jak innych, z przyjaźnią i życzliwością. Chciał ją chronić i opiekować się nią, bo tak postępowali mężczyźni i tak nakazywało mu serce.
Nie zapomniał jednak o swoich korzeniach i często do lasu chodził. Pomagał swemu ojcu pielęgnować drzewa i krzewy. Miał między nimi wielu przyjaciół, których znał od orzeszków i nasion. Z którymi wyrastał i z którymi wspólnie odczuwał świat. Od nich uczył się bycia drzewem, a oni od niego poznawali świat ludzi.
Wracał jednak zawsze do żony, która nie lubiła jak zbyt długo w lesie zabawiał.
Coraz częściej robiła mu z tego powodu wyrzuty.
- Tu jest teraz twoje miejsce Imranie, przy mnie. Bo to ja daję ci rozkosz i uczę jak być człowiekiem. Ty jednak wolisz las i zeschłe liście niż moje wdzięki. Spróchniałe wierzby i wykrzywione sosny są dla ciebie piękniejsze niż ja. – Dąsała się z udawanym szlochem.
- To jest moja rodzina i przyjaciele, Ivy, tak jak ty. – Próbował tłumaczyć żonie, lecz ona tylko bardziej się dąsała.
Imran nie chciał by się smuciła, więc coraz rzadziej do lasu chodził, a jeśli już to na krótko. Czasem nawet  żonie nie mówił gdzie bywał, lecz poznawała to po zaplątanym igliwiu i liściach we włosach.
I choć potrafił magią Duchów wszystkie kłótnie i swary między ludźmi gasić, tak jej jednej nie umiał zadowolić. Ivy bowiem gdy już coś miała,  chciała mieć tylko dla siebie. Uczucia innych i potrzeby nie były dla niej ważne. Szczęście cieszyło ją tylko własne, o innych się nie troszczyła.
Imran trwał przy niej wiernie, nie narzekając na nic. Ale smutniał coraz bardziej. Zdawał się stawać powoli cieniem. Widzieli to wszyscy, poza jego żoną.
Zobaczył to też Hakiv Sprawiedliwy, ojciec pięknej Ivy. Nie wiadomo czy to smutek Imrana czy sam Duch Lasów zdjął wreszcie zasłonę z jego oczu, dość, że Hakiv ujrzał jaką kobietą stała się  jego córka.
- To moja wina. – Przyznał łkając w rozmowie z zięciem. – Pozwalałem jej na wszystko, spełniałem każdą zachciankę, ale nie widziałem jak bardzo ją tym krzywdzę. Jak straszliwą kształtuję. Nie wiem czy jest jeszcze czas i nadzieja by Ivy odmieniła swe serce, ale ty mój chłopcze musisz dokonać wyboru. Poznałeś świat ludzi, jego jasne i ciemne strony. Poznałeś czym jest miłość, a czym kłamliwy egoizm. Poszukaj w sercu odpowiedzi, na jakich korzeniach chcesz swoją przyszłość zbudować. Odpowiedz sobie kim jesteś i jaka jest twoja natura.
Imran długo myślał nad słowami teścia. Poznał w sercu, że miłość do żony powoli w nim gaśnie z nieodwzajemnienia. Zaczynał rozumieć czym jest kłamstwo i  chciwość. Spotykał je od 13 Księżyców życia między ludźmi. Nie tylko ze strony żony, ale też wielu innych ludzi. Widział Radę Starszych mamiącą obietnicami bez pokrycia mieszkańców osady, w imię czegoś, co nazywali wyższym dobrem. Poznał iluzje tworzone przez rodziców względem dzieci, w imię mniejszego zła. Poznał wiele innych usprawiedliwień i wyjaśnień na brak prawdy w słowach i sercach.
Poczuł też chłód, który spływał powoli od karku aż do stóp, przejmując dreszczem i dławiąc. Teraz umiał go już nazwać. Był to strach.
Spojrzał w stronę lasu, w którym się urodził, a potem w stronę domu, gdzie przy schodach stała śliczna Ivy. I raz jeszcze spojrzał na las.
Dziewczyna zrozumiała co się dzieje. Aż się zatrzęsła z gniewu. Nie zamierzała pozwolić by Imran wrócił na zawsze do lasu. Zbiegła do niego i uchwyciła się mocno, oplotła ramionami i zaczęła szlochać.
- Nie potrafię być człowiekiem, moja Ivy. – Powiedział ocierając łzę i odsuwając się od niej.
Mimo protestów, szlochów, dąsów i złości żony, Imran wrócił do lasu i przyjął w pełni własną naturę. Z czasem wyrósł na silne i potężne drzewo, głęboko zakorzenione w ziemi, z której magia brała swój początek. Z jego orzechów zrodziły się wiązy, które nosiły w sobie pamięć o ludzkich doświadczeniach Imrana. I na zawsze stały się ludziom przyjazne, pomagając im łagodzić  spory, zawiązywać szczere przyjaźnie i sojusze. Uczą ich też widzenia i rozumienia prawdy, życzliwości i tolerancji.
Uśmierzają też bóle, leczą choroby, a gdy nadchodzi kres ludzkiego życia, odprowadzają nas do Kraju Przodków i nie pozwalając zawrócić z tej drogi.
Nigdy się jednak nie uwolniły od zaborczości Ivy. Ta bowiem, gdy Imran wrócił do lasu, nie zdołała się pogodzić ze stratą. Nie dostrzegała, że sama stała się trucizną, która zatruła jego miłość.
Tygodniami wracała do lasu, szukając drzewa, którym mógł stać się Imran, czepiała się kory, wspinała na gałęzie, ale nie umiała rozpoznać męża, gdyż nigdy nie poznała go sercem. W końcu w złości obudziła jakieś mroczne moce, które w każdym lesie śpią ukryte. Te zaś powiedziały jej, że tylko rośliny mogą odszukać siebie nawzajem. Ivy nie dostrzegła ich złośliwych uśmiechów i zażądała by ją zmieniły w roślinę, od której Imran się nie uwolni. Mroczne Duchy chichocząc spełniły jej prośbę i zamieniły w trujący bluszcz. Od tego czasu oplata on drzewa, wspina się po ich pniach i nie chce puścić.  Ale nigdy nie wie, czy to Imran jest panem danego drzewa, więc wciąż go szuka.


[1]Ivy w języku Suahili znaczy bluszcz



Agnieszka Cupak
...................................
Autor grafiki: Josephine Wall