niedziela, 27 kwietnia 2014

Baśń o łuczniku, co umiał Śmierć zatrzymać.




W dawnych czasach, na dalekiej północy, gdzie strome góry ostrymi skałami odgradzały ląd od morza, a lasy nawet zimą pozostawały zielone, żył pewien młody łucznik imieniem Yrvem. Był on najlepszym myśliwym z drużyny swego jarla, Ulvego Potężnego. Jego strzały nigdy nie chybiały celu, a w zawodach łuczniczych nie miał sobie równych. Yrvem mimo popularności i szacunku, jakim się w grodzie jarla Ulvego cieszył, był samotny. Żadna z dziewcząt nie roznieciła w nim ognia, mimo, iż osiągnął on już dawno wiek męski. Nie lubił też gwaru biesiad i jeśli nie musiał być na nich z obowiązku, wolał ze swym łukiem po okolicznych lasach i na pobliskich fiordach czas spędzać. Tamm go ciągnęło, tam uczył się świata, słuchał Duchów i tam serce jakąś tęsknotą go gnało.
Zdarzyło się tak, że podczas jednej z takich samotnych wędrówek Yrven dotarł nad odległy strumień, wypływający spod  samej góry. Ujrzał tam dziewczynę wyjątkowej urody. Ona także go ujrzała, ale było już za późno by się mogła schować. Toteż oboje stali nad strumieniem bez ruchy, wpatrując się w siebie.
Nagle jednak powiał chłodny wiatr. Dziewczyna drgnęła i powiedziała cicho:
- Odejdź stąd Yrvenie, zanim mój ojciec odbierze ci oddech.
Młodzieniec zdziwił się, że dziewczyna zna jego imię ale wiedziony jakimś instynktem skinął jej i obiecawszy, że wróci, wycofał się w głąb lasu.

Od tego dnia łucznik często przychodził nad strumień. Tajemnicza dziewczyna czekała tam na niego. Nie minęły trzy Księżyce, a młodzi poddali się czarowi miłości. Voranna, bo tak miała na imię, wzbudziła w Yrvenie ogień, za którym tęsknił. Jednak nie mogła z nim do grodu wrócić i o sobie niewiele mówiła, choć młodzieniec domyślał się kim była.
Poszedł nawet w tej sprawie po radę do mieszkającej blisko osady Seidkone[1]. Pokazał jej pierścień, który dostał od ukochanej.
Stara szamanka wzięła do ręki klejnot aż dreszcz ją do samego serca przeszył. Dla pewności rzuciła jeszcze runy, na gałązkach wyryte, w ogień i w wodę spojrzała i odrzekła:
- Pani twego serca nie z tego świata pochodzi, przynależy do kraju Duchów. Ale ścieżki jej zimne i twarde, nie zielone i radosne, jak ścieżki życia. Ogień w tobie rozpala, ale jej ojciec i bracia gaszą go w innych. Ona jednak jest owocem uczucia, w które rozum wierzyć nie pozwala, a które się zdarzyło. Tylko ten, kto spojrzy w oblicze jej ojca bez lęku, godzien będzie jej ręki. Bacz jednak na cenę, jaką przyjdzie ci zapłacić. Wieki nie muszą okazać się darem, a przekleństwem.
- Moja miłość do niej i ogień jaki rozpala wart jest każdej ofiary.
- Jeśli weźmiesz ją do swego domu, przestaniesz być tylko łucznikiem, staniesz się też posłańcem.
- Niech i tak będzie, jeśli dzięki temu razem z Voranną ogień bezpieczny nasz dom ogrzewać będzie.
I tak Yrven udał się na poszukiwanie ojca Voranny by spojrzeć na niego bez lęku i o rękę córki błagać.
Rok przemierzał świat, tracił już nadzieję. Był  w drodze do domu, do ukochanej, gdy okręt, którym podróżował wpadł w szpony sztormu. A straszny był gniew duchów morza. Szarpały okrętem niczym łupiną orzecha, rzucając go coraz bardziej w stronę ostrych skał.
Ludzie w panice modły wznosili. Tylko jeden Yrven spokojnie czekał. I w chwili gdy potężna fala już miała rzucić statek na skalisty fiord, czas się zatrzymał. Wszystko zamarło bez ruchu, otuliło się białą mgłą.
- Nie obawiasz się mnie, ale czuję twój szacunek. – Odezwał się niski i dudniący głos i z mgły wyłonił się wysoki mężczyzna w czarnej szacie.
- Tak, władco Duchów Śmierci. Nie lękam się ciebie, bo jesteś przeznaczeniem wszystkiego, tak mnie, jak i góry wysokiej. Szanuję cię, tak jak szanuję Życie. Lecz ani ono ani moja chwila ostatnia nie będą pełne, jeśli nie doświadczę miłości. Tę zaś daje mi córka Twoja Voranna, owoc miłości Życia i Śmierci.
- Tak, jej matka jest esencją samego życia, ale Voranna i moją moc w sobie nosi. Jakie czeka ją życie pośród tych, którzy boją się śmierci, a jednak i życia szanować nie potrafią?
- Życie wypełnione miłością, panie.
Śmierć przyjrzał się łucznikowi, dojrzał w nim pasję, siłę i szczere uczucie.
- Abyś mógł żyć z Voranną jak mąż i żona w świecie ludzi, będziesz musiał oddać swoją śmierć na tysiące lat. W darze ślubnym dam ci moc zatrzymywania mnie, przez jedno twoje ludzkie życie. Ale korzystaj z tego daru mądrze i rozważnie. Voranna będzie też mogła mnie wezwać na twoją prośbę, wtedy mnie nie zatrzymasz.
- Dziękuję, panie.
Z mgły wyłoniła się też jaśniejąca blaskiem kobieta.
- A ja błogosławię ci darem odczyniania zła. Twój łuk i twoja siła przepędzą to co mroczne. Moja córka będzie cię wspierać.
- Dziękuję, pani.
Śmierć i Życie odeszli a statek zamiast roztrzaskać się o skały opadł łagodnie w stronę zatoki.
Yrven pojął za żonę Vorannę i wziął ją do swego domu, gdzie zawsze palił się ciepły i przyjazny ogień.
Wypełniał jednak posłannictwo – dar od teścia. Zdarzało się, że zawracał króla Duchów Śmierci sprzed progów czyichś domów. Zatrzymał go tez przed łożem swej chorej matki. Jednak rok później ujrzał jaki popełnił błąd. Matka Yrvena wciąż żyła, lecz nie przestała cierpieć w chorobie. Az w końcu sama zaczęła syna błagać  o śmierć.
Yrven długo w nocy płakał tuląc twarz w kolanach Voranny. Rankiem poprosił żonę o wezwanie ojca.
- Nie byłem rozważny. – Przyznał przed Śmiercią. – Chciałem zatrzymać przy sobie matkę, choć czas jej nadszedł już dawno temu. Nie pozwoliłem jej żyć w moim sercu i pamięci, w obawie o własny ból. Ten jednak się z czasem wypali, a miejsce mojej matki jest już w Kraju Przodków.
Śmierć skinął ze zrozumieniem i zgasił ogień oraz cierpienie matki Yrvena.
On sam od tego czasu bardzo rozsądnie korzystał z darów. A pomagała mu w tych wyborach ukochana żona, która okazała się być też bardzo mądrą. Nic się przed jej wzrokiem i mądrością nie ukryło.
Wspólnie z mężem chronili domowe ogniska nie tylko pod swoim dachem. Nie raz stawali się tarczą dla mrocznych sił, które z głębi lasów chciały się wydostać, a czasem wzywali Śmierć, gdy czyjś czas nadchodził.
A gdy jedno ludzkie życie Yrvena zbliżało się do końca, oddał on swoją śmierć ojcu Voranny. Ona sama postanowiła oddać też swoją, gdyż jej miłość do męża była tak wielka. Król Duchów Śmierci się na to zgodził. I gdy małżonkowie wtulili się w siebie zamienił ich w pierwszy Cis, co tysiące lat żyć może, a moc jego Śmierć i Życie łączy w sobie. I siłę te Yrven i Voranna dali swoim potomkom, cisom wiecznie zielonym.
Rankiem w miejscu gdzie był wcześniej dom łucznika, mieszkańcy grodu ujrzeli drzewo zielone. Rośnie ono do dziś, choć Słońce tysiące razy już zasypiało i się budziło.
Ludzie zaś z cisowego drewna łuki robią, amulety ochronne tworzą i sadzą go na drodze do Kraju Przodków,  by zły los odwracać, od demonów chronić. Ostrożnie jednak z nim się obchodzą, pamiętając, że drzewo to wciąż może z darów Króla Duchów Śmierci korzystać.


[1]Seidkone - szamanka

...................................................
Ilustracją jest karta runiczna runy Eihwas - Cis. Z talii Voenix

 

piątek, 25 kwietnia 2014

Baśń o jodłach, które się dzieliły imieniem.



Ta historia zdarzyła się dawno temu, a możne tylko matki opowiadały ją dzieciom w mroźne zimowe noce, tego dziś nikt już nie wie. Wiadomo jednak, że działo się to w pewnym górskim kraju, gdzie ludzie i drzewa tworzyli braterskie więzi. Zwłaszcza pełne gracji, majestatyczne jodły, zawiązywały swoje losy z mieszkańcami gór.
W jednej z małych osad, jakich wiele usianych było na górskich zboczach, bogowie w jednym czasie pobłogosławili potomstwem dwie rodziny. Zgodnie z obowiązującym zwyczajem, przy pierwszym pełnym Księżycu, po narodzinach dzieci, ich ojcowie wraz z miejscowym szamanem wyszli do lasu odszukać małe drzewko i związać z nim nowo narodzonych.
Nie uszli daleko od osady gdy ujrzeli na polanie dwie małe jodełki. Samosiejki wyrosły bardzo blisko siebie, zdawały się być silne i zdrowe, a to wróżyło pomyślność dzieciom. Toteż szczęśliwi ojcowie naznaczyli te właśnie drzewa imionami swoich dzieci. Tym samym złączyli ich los z losem drzewa, a duchy jodełek uczynili opiekunami swoich latorośli.


Szaman intonował pieśni mocy, zatańczył z duchami lasu, a gdy otworzył oczy powiedział.
- Znam już imiona drzew, które związaliście ze swoimi dziećmi. Imiona te nadacie swoim dzieciom. Od tej chwili chłopca wołać będziecie Gunari, a dziewczynkę Drina. Duchy tych jodeł prowadzić ich będą, a gdy czas nadejdzie przejdą do Kraju Przodków przez Jodłową Bramę.
Lata płynęły, Gunari i Drina rośli zdrowi, a małe jodełki powoli wzrastały w duże, majestatyczne jodły.
Ich ojcowie ani się obejrzeli, a ich pociechy weszły w wiek dojrzałości. Gunari coraz częściej spoglądał na Drinę z nowym błyskiem w oku, a ona, choć znała go od dziecka, nagle oblewała się rumieńcem.
Nie było też dla nikogo zaskoczeniem, gdy po letnim przesileniu Gunari poszedł z darami do ojca Driny. Do późnej nocy przepijali przyniesione w darze miód i wino, a rankiem ogłosili w osadzie, że z pierwszym Księżycem po żniwach Gunari weźmie Drinę do swego domu.
Młodzi jeszcze tego samego dnia pobiegli z tą nowiną do swoich jodeł. W ich cieniu Gunari wyznawał uczucia Drinie, kradnąc jej pocałunki, ona zaś zapewniała go o swej wzajemności. I biorąc na świadków jodły ślubowali sobie dozgonną miłość aż po grób, wierność i wzajemną pomoc. Prosili też swoje opiekuńcze duchy by strzegły ich ślubowania przed złymi urokami i siłami mroku.
Los jednak często krętymi ścieżkami chadza. Nim jeszcze zaczęto żniwa, górską krainę najechali ludzie z nizin. Niewiele o górach wiedzieli, prócz tego, że pod nimi bogactw jest wiele. Klejnoty, które rodzą się z ziemi głęboko w łonie gór, a które rodzą się wiosną i spływają górskimi potokami, cenione były w całym świecie. Drzewa proste i smukłe, metale drogocenne, zwierzęta w piękne futra odziane, też wielu mogły skusić. I skusiły władcę z nizin, który po przodkach odziedziczył ziemie już jałowe. Bo gdy ludzie przestają słuchać Duchów Ziemi, na której żyją i z mądrości przodków czerpać, wtedy Ziemia niszczeje. A na nizinach zapomniano mowy Matki Ziemi, lasy wycięto, pola i łąki wyjałowiono, zwierzęta wybito. Ludziom głód w oczy zaczął zaglądać, lecz zamiast znów się otworzyć na mądrość Duchów zwrócili oczy ku innym krainom, żyznym i bogatym.
Tak właśnie władcy nizin stopniowo podbijali sąsiednie krainy aż zawędrowali pod góry. I chciwość ich serca na dobre pochłonęła.
Teraz na czele wielkiej armii stał władca nie młody, choć już nie stary, owładnięty ideą stworzenia królestwa potężnego pod swoimi rządami, z którego zyski będzie czerpał.
Ale ludzie gór przez surowość klimatu ukształtowani byli i nie myśleli oddawać na zniszczenie swej ziemi najeźdźcy. Toteż wszyscy mężowie zdolni udźwignąć w dłoni miecz lub topór, widły lub kosy ruszyli pod wodzą swego króla bronić tego co kochają.
Między nimi był też Gunari, zbrojny w tarczę z dębowego drewna i topór, który jeszcze jego dziad kowal zrobił.
Długo się z Driną i jodłami żegnał, długo w ramionach narzeczoną trzymał i pocałunkami hojnie obdarowywał. Ona zaś łzy na wodze trzymała, ale tuliła ukochanego równie mocno, i błogosławiła mu by do domu szczęśliwie wrócił. Na koniec dała mu amulet z jodłowego drzewa by od zła go chronił i udarła dwa kawałki swej sukni. Jeden Gunariemu na nadgarstku przewiązała by pamiętał o co walczyć idzie, drugi na jodle, jego imienniczce by ta go w boju chroniła i wieści z pola bitwy przynosiła.
O świcie Gunari wyjechał. Drina zaś każdego dnia do jodeł biegła i myśli pocieszające do ukochanego słała.
Mijał miesiąc za miesiącem, czas żniw minął i nadszedł czas innego żniwiarza, który Ziemię usypia i mroczne duchy na świat wypuszcza. Drina nie zważając na zimno i pierwsze śniegi wciąż do jodeł chodziła. Dotykała czule kory i igły pieściła, ukradkiem całując gałązki gunariowego drzewa.
Wieści ze świata późno tu dochodziły, ale gdy zbliżał się czas zimowego przesilenia, mężczyźni powoli wracali do domu. Obronili swe ziemie, a władca nizin zginął w walce u podnóża gór. Teraz część ludzi do rodzin wracała, część jeszcze w lasach niedobitki wrogów ścigała. W jednych domach weselono się witając mężów i synów, w innych smutek gościł, gdyż nie każdy z wojny wrócił. Wielu też wróciło z ranami, które nigdy zagoić się nie miały, lub tylko po to by umrzeć blisko swoich jodeł imienniczek.
Pewnej nocy, a było to w czasie Wilczej Pełni, Drinę dręczyły złe sny. Widziała jak Gunari wyczerpany wojną do domu, do niej wracał, przez las wędrując najkrótszą drogą. I nagle z za skały zbłąkana strzała wroga wystrzeliła i trafiła młodego wojownika. Zerwała się dziewczyna snem przestraszona i zarzuciwszy tylko płaszcz futrzany wprost do jodeł pobiegła. A gdy już na polanie była strach wielki ją zdjął, gdyż jodła Gunariego pień głęboko skaleczony miała i żywiczną posoką ociekała. Wokół też było coraz więcej pożółkłych igieł, które jak nigdy wcześniej sypały się z drzewa.
Drina jednak nie darmo była córką Gór. Zaraz urwała kawał swej koszuli i ranę drzewa obwiązała. A szeptała przy tym magiczne zaklęcia, które tylko kobiety znają, a które od samej Matki Ziemi poznały.
Toteż prośby i zaklęcia Driny zaraz usłyszały dzieci z ziemi zrodzone. Wilki i Jelenie bratersko w las pognały Gunariego szukać, a jodły szeptały po górach zaklęcia ochronne by mu w cierpieniu ulżyć. Drina zaś ducha swej jodły prosiła by narzeczonego odszukał. Ona sama balsamy na zranioną jodłę kładła, opatrunki zmieniała i pielęgnowała, jakby to sam Gunrai tam był.
Młodzieniec rzeczywiście w drodze do domu ranę poważną otrzymał. Noc nieprzytomny w śniegu przeleżał, ale dzięki zaklęciom Driny, ogrzewał go jeleń i porożem swym bronił. Rankiem Gunari zbudził się, czuł kojący zapach żywicznych balsamów, takie jak robiły kobiety z jego osady. Po strzale ślad nie został, rana też dość szybko się goiła. Miał już siłę by ogień rozpalić i się ogrzać. Wilk upolował dla niego leśnego królika, toteż Gunari zdołał się też posilić. Słyszał też szepty jodeł, które zaklęcia Driny niosły. Uśmiechnął się więc do drzew, podziękował zwierzętom i obiecał ofiary Duchom, gdy do domu wróci.
Ciężka to była droga, pośród śniegów i mrozu, z raną po strzale. Lecz Gunari miał światło nadziei w sercu i wiarę w miłość Driny i siłę jodły, z którą go ojciec związał. Toteż po kilku tygodniach wędrówki, wspierany przez wilki i jelenie, dotarł w pobliże osady. Sił mu starczyło na tyle by dojść do jodeł. Tam go też wyczerpanego znalazła Drina.
Pod jej czułą opieką Gunari szybko do zdrowia wrócił. Tak jak obiecał złożył Duchom ofiary przy jodłach, a w czas letniego przesilenia wziął Drinę za żonę. U ojca i dziadka, którzy szczęściem też z wojny wrócili, kowalskiego rzemiosła się zaczął uczyć, więc w ich domu Nidy chleba i ciepła nie zabrakło. A rok po tym, jak wszystkich ludzi z nizin przepędzono z górskich lasów, Drina i Gunari zostali szczęśliwymi rodzicami. Ich pierworodny syn od silnej jodły otrzymał imię Ion i jak jego rodzice z drzewami gór swój los związał.
Drina i Gunari czas wolny od pracy najchętniej w cieniu swoich jodeł spędzali. Tam też poczęły się wszystkie ich dzieci. Tam też oboje w jednym czasie zasnęli, gdy ich czas nadszedł i przez jodłową bramę przeszli do Kraju Przodków.
Do dziś wędrując przez góry można natknąć się na dwie rozłożyste jodły strzegące wspólnej mogiły. Jedno z drzew ma bliznę na swej korze.

Moje oczy nie widziały

Chyba w "Kartotece" Tadeusz Różewicz napisał zdanie: "jej oczy nie widziały". te słowa wbiły mnie w miejsce, zatrzymały. Sztuki nie pamiętam, te słowa tak. Uświadomiły rolę i doświadczenie przodków w moim życiu. Dziadkowie to rocznik 20. Babcia wyniosła z powstania moją matkę, dziadka zabrali z kościoła. Nie wrócił z obozu.
Moje oczy nie widziały, ale pamięć przodków żyje we mnie.
Wielcy Szamani też żyją we mnie, w słowach, w wierszach i baśniach.
Oby moje oczy i oczy dziecka nie zobaczyły. Radio podało, czołgi stoją kilometr od granicy sąsiadów. Dzieli nas step, nie tak znów szeroki.

Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności.[Tadeusz Różewicz "Ocalony - fragment wiersza"]

wtorek, 22 kwietnia 2014

Oczyszczenie [cykl "Ja Szamanka"]


Tańcząc na ruinach uczuć
buduję nową siebie.

Ja Szamanka wzrastam.
Od wczoraj w nieskończoność.

Składam kości w oparcie
dla miękkich tkanek.
Wdmuchuję w nie oddech życia.

Ja Szamanka tworzę
nowe oblicze Księżyca.
Jestem lustro Wasze.
Odbicie siebie.

Wieczność żyje we mnie.

Już nic nie muszę.
Słowa stają się zbędne.
....................................

Autor obrazu: Dorina Costras

13 Księżyców [z cyklu „Ja Szamanka”]

13 Księżyców dedykuję wszystkim Ważnym Kobietom w moim życiu, tym, które były, są i będą przez chwilę wspólnie ze mną wędrować. Pozwólcie, że wymienię 13 z nich.
Aga Sobel, Johanka Joanna Filas, Iza Kaczmarczyk, Izabela Uliarczyk, Agnieszka Lela Babulewicz, Karolina Wandal Art-Marchewska, Lena Lemańska, Anna Zabielska, Anna Wierzba, Anna Mazurekk, Maria Ela Lewańska, Anita Qmecka, Agata Karpowicz.



I.
Z początkiem cyklu
rodzą się postanowienia.
Pakiet nigdy
nie dotrzymanych słów.

Ja Szamanka – nie tworzę planów.
Pozwalam doświadczeniom zaistnieć.

W czas Wilczej Pełni rodzi się
poezja Starego Księżyca.


II.
Głód jest tęsknotą.
Tęsknota jest głodem.
Nasycam się zapachem mrozu.

Ja Szamanka wbijam zęby
w zamrożony owoc. Zimny sok
skleja usta w milczenie.

Obserwuję Śnieżną Pełnię
Głodnego Księżyca.


III.
Spadający sopel lodu
zabija mrozy.
Budzę się z odrętwienia.

Ja Szamanka przeciągam się
na styku czasów.
Czasu Śmierci w Czas Życia.

Na niebo wschodzi
Pełnia Kruków Księżyca Burz.


IV.
Wartki strumień niesie
ziarno. Uwalnia z lodu kwiaty.

Ja Szamanka odurzam
zapachem hiacyntów.
Przywołują Siewną Pełnię.

Jest czas
Księżyca Wzrostów.


V.
Fioletowy zapach bzów
zniewala umysł.
Rodzi się szaleństwo namiętności.

Ja szamanka obserwuję
taniec życia, w tafli
Mlecznej Pełni.


Zasypiam w Księżycu Kwiatów.


VI.
Zapytuję syna o zapach miodu.
„Jest słodki” – odpowiada dziecko.

Ja Szamanka rozlewam
Miodową Pełnię.

Wschodzi Księżyc Upraw
ale nad miastem nie widać gwiazd.


VII.
Księżyc Gromów wyrywa
ze snu nocy letniej.

Ja Szamanka wchodzę w rolę Tytanii.
Na deskach teatru lasów
usypiam Oberonów aromatem lip.


VIII.
Psi Księżyc szczekaniem
obudził Burzę. Dęby
zadrżały rażone elektrycznym dreszczem.


Ja Szamanka oślepiam
Pełnią Błyskawic.


IX.
Nad sadem dojrzał
Owocowy Księżyc.
Brzemienne jabłonie i śliwy
oczekują rozwiązania.

Ja Szamanka wznoszę się
ponad łąki. Z naręczem strumieni
rodzę Pełnię Plonów.


X.
Otulam się chłodną
mgłą oddechu.
Gładząc futro martwego
wilka umieram.

Ja Szamanka przycinam dni
stąpając po Księżycu Więdnących Traw.

Jeleń skrywa się przed
Pełnią Myśliwych.


XI.
Zatrzymuję się między
Życiem a Śmiercią.

Ja Szamanka unoszę
Zasłonę Wszechświatów.

Wpuszczam Duchy w wymiary
materii. W Księżycu Szronu
zapalam znicz pamięci.


XII.
Zasypiam oświetlona
Dębową Pełnią.
Biały puch zimowej pierzyny
schładza krew. Zwalnia
bieg jej strumienia.

Na poduszce
z Księżyca Długich Nocy,
Ja Szamanka śnię o gwiazdach.


XIII.
Roztaczam nad światem
blask Błękitnej Pełni.

Ja Szamanka w rzadkiej modlitwie
błogosławię słowem.

Duchy sprzyjają cierpliwym.

..............................
autor Obrazu: Susan Seddon - Boulet

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

XXX



[z cyklu "Ja Szamanka"]

Koniec pieśni rozpoczyna
nowy śpiew. Krzyk rozdziera
Kosmos. Zapadam się w Księżyc.

Spadam w otchłań;
chwytam haust powietrza;
zapadam się w ciemność

Rozsiewam diamenty
z łez wspomnień.

Ja Szamanka – wędrowaniem silna.
Akceptuję cudze wybory.
dokonując własnych.

Świat Podziemi przyzywa.
Wkraczam doń otulona
płaszczem wspomnień.

Wyjdę naga. Oczyszczona
srebrem księżycowej ścieżki.

Ja Szamanka – wieczność Źródła.
Pochylam głowę, by wznieść wilczy pysk.
Zawyć do Księżyca.