niedziela, 30 marca 2014

Weekendowy Buddha, czyli oświecenie w wersji instant.



Od kilku lat można zaobserwować wzrost zainteresowania wszelkimi ezoterycznymi ścieżkami rozwojowymi, często zwanymi duchowymi.
Jeszcze kilka i kilkanaście lat temu, polskie środowisko ezoteryczne skupiało się głównie wokół alternatywnych metod leczenia, takich jak bioenergoterapia, Reiki; oraz zjawisk paranormalnych, jak telekineza i spirytyzm. Rozwój duchowy opierał się głównie na szkołach gnostycznych, teozoficznych oraz powoli wkraczających na nasz teren nurtów filozofii wschodniej. Coraz popularniejsza stawała się medytacja, pojawiły się pojęcia takie jak czakry, reinkarnacja, nirwana, czy w końcu oświecenie.


W drugiej połowie lat 90 XX zaczęło pojawiać się coraz więcej książek z gatunku szeroko rozumianej ezoteryki i rozwoju duchowego. Zaczęły tez do nas przenikać pojęcia z zachodniego świata, gdzie w tym czasie mocno już był ugruntowany nurt New Age
Roman Bugaj napisał kiedyś świetną, dziś przez wielu zapomnianą, książkę „Eksterioryzacja”. Teraz zjawisko tam opisane znane jest jako OOBE i praktycznie każdy ezoteryk jest specjalistą w tej dziedzinie. Podobnie rzecz się ma z systemami wróżebnymi, niezliczoną ilością różnorakich kart, gdzie wciąż pojawiają się nowe – wywodzące się ze „starożytnych” tradycji – systemy. Poprzez karty anielskie, aż do kart zwierząt mocy, elfów, wróżek, runitd, itp. Najczęściej niewiele mają one wspólnego z pierwotnym znaczeniem i symboliką, jak to ma np miejsce w przypadku run, lub mocno naciąganą jest geneza ich powstania, jak np w przypadku kart zwierząt mocy, czy elfów.
Najwięcej chyba jednak tych swoistych miksów i udziwnień jest w tak zwanym rozwoju duchowym.
„Rozwój” duchowy?
To co kiedyś było indywidualną ścieżka, często połączoną z konkretnym systemem wierzeń i rytuałów mistycznych, teraz prześciga się w konstruowaniu coraz to nowszych systemów i nazw im nadawanych. Elementy wygodne i łatwe do przekazania pożycza się z Buddyzmu, Hinduizmu, Huny, Gnozy i wielu innych nurtów fizlozoficzno religijnych, tworząc hybrydy ścieżek duchowych. Ich twórcy, często propagujący te drogi jako jedyne słuszne i prawdziwe, wykazują się też sporą kreatywnością w nazywaniu siebie i organizowanych przez siebie kursów i warsztatów.
Kiedyś mieliśmy nauczycieli lub przewodników duchowych, w skrajnych wypadkach guru, dziś mamy duchowych trenerów, a nawet inżynierów duchowych, sama zaś gałąź inżynierii duchowej ma całkiem sporą grupę zwolenników. Słownik języka polskiego podaje definicję inżynierii jako: projektowanie i konstruowanie obiektów oraz urządzeń technicznych. Widać technika idzie w parze z duchowością, a szkoły inżynierii duchowej zapewne projektują i konstruują nowe nurty rozwojowe.
Jeśli nie szkoła inżynierii duchowej, to może dla odmiany klinika duchowości? Otóż tego typu szkół, gabinetów klinicznych też jest całkiem sporo. Jednak wątpliwym jest, aby był to szpital, który poza tym, że zapewnia pacjentom opiekę lekarską to jeszcze prowadzi badania naukowe i szkolenia. Może te ostatnie tak, aczkolwiek nie koniecznie są to studia podyplomowe dla lekarzy. Takich „perełek” jest więcej, bo wszak nazwa gabinet, czy nawet centrum naturoterapii nie jest teraz trendy.

Podobnie jest z już sprawdzonymi i skutecznymi metodami, które też w zbyt dużym uproszczeniu nie są modne, toteż należy je stuningować i sprzedać jako marka znacznie lepsza, skuteczniejsza i dodająca skrzydeł lepiej jak popularny napój energetyczny. Zresztą to podrasowanie metody, dotyczy w dużej mierze właśnie metod związanych z energetyką. Rekordy bije tu chyba metoda Reiki, której odmian pojawiło się i pojawia wciąż tyle, co ciepłą jesienią grzybów po deszczu. Prościej chyba wymienić jakiego Reiki jeszcze nie ma, niż jakie Reiki już jest, bo poza tymi najbardziej znanymi, jak Gold Reiki, Karuna Reiki czy Kundalini Reiki, znalazłam nawet Reiki smocze (Dragon Reiki), egipskie (Thot Reiki i Izyda Reiki), Reiki z Atlantydy, Anielskie, Runiczne, Szamańskie, Elfie, Arkadyjskie i kilkadziesiąt innych.
Nauczyciele Reiki często prześcigają się w pomysłowości tworzenia nowych symboli, a napis Mistrzna dyplomie jest zbyt ujmujący, więc za dodatkową opłatą można sobie zafundować Wielkiego Mistrza. Przypuszczam, ze nazwa jest adekwatna do rozmiarów ego posiadacza dyplomu. Czy jednak jest to lepsze i skuteczniejsze Reiki, niż to tradycyjne, zostawione nam przez Mikao Usui? Nie. To jedynie połączenie dwóch lub więcej metod (nota bene nie zawsze dobre i bezpieczne) a często z dodatkami z kilku nurtów filozoficzno religijnych. Żaden tuning ulepszający metodę, a jedynie chwyt marketingowy dla lepszej sprzedaży.
Kolejną ofiarą rozwoju duchowego stał się szamanizm, wypaczony do granic absurdu. Pisałam o tym nie jednokrotnie, więc nie będę powtarzała. Wspomnę jedynie, że w dzisiejszym ezo świecie duchowości szamanem jest niemal każdy, a szamańskie jest prawie wszystko, od ścieżek rozwoju duchowego, poprzez karty, terapie naturalne, warsztaty (w tym art terapie, survival, NLP czy zajęcia z psychoterapii), na egzorcyzmach kończąc. Wróżki, wiedźmy czy uzdrowiciele teraz są szamanami, bo lepiej to brzmi i modnie.

Koniec jest już bliski

Na szczęście dla szamanizmu mamy już rok 2012, a im bliżej grudnia tym więcej uwagi poświęca się Majom, a mniej szamanom. Za to boom na 2012 widać nawet w reklamach TV z ziemniakiem w roli głównej. Wróćmy jednak do duchowości, choćby tej z 2012. Tu na czołówkę wysuwają się dwa kierunki. Kierunek końca i zagłady, bo wszak Majowie koniec ten przepowiedzieli w jednym z kilku swoich kalendarzy (o tym fakcie jednak fani Majów zapominają wspomnieć lub, o zgrozo, nie mają o tym pojęcia) oraz drugi: transformacji w 2012. O ile zwolennicy pierwszej koncepcji spodziewają się końca ostatecznego, tudzież końca częsci i początku świetlisto oświeconego pozostałych, o tyle transformacja z 2012 przygotowuje swych wyznawców do całkowitego przeobrażenia wewnętrznego.
Tu pomocni są zarówno kosmici, jak i panteony istot duchowych oraz wszelkiej maści mistrzowie duchowi (rzecz jasna oświeceni i od dawna nie żyjący, pardon przebywający w innym wymiarze duchowym). Transformacja w 2012 niesie ze sobą wiatry zmian, głównie sprowadzające się do nadawania staremu nowych nazw,lub przeinaczania mało jeszcze znanych pojęć naukowych. W związku z tym od jakiegoś czasu aktywna jest energia kwantowa, która według zwolenników nowej duchowości jest związana z czystym światłem sił najwyższych.
Uaktywniają się wszelkiej kolorystycznej maści matryce i siły, które sprawiają, że wyznawca zaczyna kochać wszystkich podług słów autorów licznych tematycznych książek, zyskuje nieziemskie moce, za pomocą których może dostrajać, oczyszczać, przeczyszczać i nawracać każdego, oczywiście za odpowiednią opłatą. Zyskuje też wgląd w wszelkie wyższe i wysokie świadomości, często jedynie słuszne i prawdziwe, a że jego anielskie skrzydłanie są powszechnie widoczne dla przeciętnych zjadaczy chleba, toteż kreuje swój wizerunek jasnymi szatami i brokatowo mieniącymi się obrazkami z formatów gif, na portalach społecznościowych, stronach internetowych i licznych forach tematycznych. Tak by każdy widział światło oświecenia, jakie z niego emanuje.
A ponieważ zmiany w świadomości duchowej nie lubią żadnych cieni, toteż należy się ich pozbyć, najlepiej w klinikach lub kręgach duchowych, na weekendowych warsztatach. Ich niewątpliwą zaletą są wzajemne wymiany boskiej energii pozytywnej które jednej ze stron zapewniają dochody finansowe drugiej pozbycie się emocjonalnych problemów w kilka dni. O ileż to oszczędniejsze niż wielomiesięczne sesje z psychoterapeutą, który krok po kroku szukał przyczyn życiowych rozterek, uświadamiając pacjentowi źródło jego frustracji i bolączek.
Teraz wystarczy pojechać na duchowe tour de haj by zaliczyć, a jakże, szamańskie wizje po wywarach z roślin mocy (przy okazji większość wraca do kraju z szamańskim przedrostkiem przed swym nowym duchowym imieniem), albo weekendowy kurs wybaczania, projektowania tudzież afirmowania. Po takim weekendzie każdy uczestnik błyszczy niczym mika w słońcu, rozsiewa wokół światła miłości i z infantylną lekkością motyla naucza jak zostać oświeconym i przypomina wszystkim wokoło ileż to jeszcze mają w sobie cienia i pracy by się oświecić, zakładając, że im karma na to pozwoli. Bo wszak długi poprzednich żyć lawinowo rosną, zamiast maleć, a oświeceni są w tej lepszej sytuacji, że przerobili już wszystkie swoje 666 lub 999 wcieleń i wiedzą, że wirusową biegunkę wywołuje zepsute mięso zjedzone kilka wieków wcześniej, a przyszłość nie nastąpi, póki się przeszłości szczegółowo nie zlustruje. Szczęściem dla większości Kowalskich i Nowaków oświeceni w weekend pouczają się wzajemnie, głównie na forach tematycznych i portalach społecznościowych.
Czy zatem zrezygnować z duchowych poszukiwań?
Nie. Zawsze warto przyjrzeć się sobie z lekkim dystansem, znaleźć metodę i ścieżkę właściwą dla siebie. Nie dać się zwieść iluzji sztucznego światła, bo można przegapić to prawdziwe i naturalne.
Kursy i warsztaty są dla ludzi. Nowe metody opierające się na starych wzorcach i tradycjach potrafią wskazać ciekawe możliwości i rozwiązania dzisiejszych problemów. także tych codziennych wynikających z pogoni za pracą, karierą, związkiem. Warto z nich korzystać, z zachowaniem odrobiny chociaż dystansu, nie przyjmować wszystkiego za prawdę oczywistą tylko dlatego, że ktoś wydrukował ją w książce. Zamiast naśladowania, doświadczać i czuć, bo to najlepsi nauczyciele duchowi.
Z kursów i warsztatów korzystać by zdobywać te doświadczenia, a nie by dorzucić kolejny dyplom do kolekcji. Słuchać intuicji i jeśli coś na kursie nie pasuje do naszego widzenia świata, nie ma co tego przyjmować za pewnik. Czasem najlepszą nauką i doświadczeniem jest poznanie czegoś i odrzucenie jako sprzeczne z naszym wnętrzem, a nie wikłanie się w iluzje nowych prawd, tylko dlatego, że mamy certyfikat ukończenia.
Wybierając kursy czy warsztaty tematyczne warto poczytać coś o metodzie, zapytać prowadzącego o program i źródła z jakich korzysta. Wiele z tych szkoleń prowadzonych jest przez wykwalifikowanych psychologów, psychoterapeutów i nauczycieli, którzy mają na tyle szerokie horyzonty, bogate doświadczenia, by umieć wykorzystać mądrości i techniki różnych kultur, do wspomagania i nauczania innych. I odpowiednio je nazywają, bez dorabiania pseudo ideologii i źródła pochodzenia. Nie obiecują cudów w weekend, a raczej zapoczątkowują proces wewnętrznych przemian i poszukiwań, zachęcając do pracy, która czasem efekty przynosi po latach. Bo wszak Buddą nie zostaje się w weekend.
Agnieszka "Szepcząca" Cupak

Baśń o Jurku i Berth

Nie daleko i nie blisko, pośród lasów i łąk, było małe miasteczko. Na jego obrzeżach mieszkał młody gospodarz o imieniu Jurko. Po ojcu odziedziczył Male pole, kilka zwierząt i dom. Oraz duży sad. Jednak poza jabłonką, która dawała kwaśne i małe jabłuszka żadne z drzew nigdy nie obrodziło owocami. Za to od wiosny do późnej jesieni drzewa te obsypane były pięknymi białymi kwiatami.
Ludzie w miasteczku radzili Jurkowi by ściął drzewa i posadził na ich miejsca drzewa owocowe. Ale Jurko lubił odpoczywać w cieniu pachnących drzew i za nic miał rady innych.
Żył spokojnie i ubogo. Ale był pracowity i uczciwy toteż dziewczęta spoglądały za nim zalotnie, a i on coraz częściej myślał o ożenku.


Pewnego dnia gdy odpoczywał od upału pod kwitnącym na biało drzewem usłyszał płacz na skraju lasu. Pobiegł za tym płaczem i znalazł klęczącą nad strumieniem kobietę w czerwonej sukni. Nigdy wcześniej jej nie widział, ale przedstawił się zgodnie ze zwyczajem i zapytał w czym może jej pomóc.
- Zgubiłam klucz w strumieniu gdy chciałam ugasić pragnienie. – Zaszlochała
Jurko obiecał pomoc i zanurkował w strumieniu. Po kilku próbach znalazł na dnie strumienia mały kluczyk. Był zrobiony z wypolerowanego drewna.
- Uczciwy z ciebie młodzieniec Jurko, więc za twą pomoc dam ci za żonę jedną z moich córek, najmłodszą Berth. Przyniesie ci sporo radości, kiedy dojrzeje i znajdzie swą kobiecość.
Następnego dnia do drzwi Jurkowej chaty zapukała dziewczyna. Była młoda, piękna i pełna energii. Młodzieniec pokochał ją od pierwszego wejrzenia, a i ona czuła szybsze bicie serca przy nim.
Jednak zapowiedziała mu, że kiedy opadnie ostatni liść i kwiat z drzew w jego sadzie będzie musiała odejść, a jemu nie wolno będzie jej szukać. Obiecała, że wiosną wróci ale musiał dać jej słowo, że będzie wierny i nie spyta jej o nic, czego sama nie zechce mu powiedzieć. Jurko obietnicę złożył i zatopił się w słodkie i czerwone usta żony.
Całe lato wspólnie pracowali, a potem odpoczywali pod drzewami obsypanymi białym kwieciem. Czasem szli na jarmark sprzedać jajka i ser, który sami robili. Berth zawsze stroiła się w czerwone suknie i korale tak samo czerwone.
Jednak ludzie w miasteczku, a zwłaszcza zawistne panny, które chętnie by zajęły miejsce Berth, źle o niej mówili. Zwłaszcza gdy z pierwszym mrozem dziewczyna zniknęła.
- Czerwień to kolor rozpusty. Na pewno porzuciła Jurka i za innymi w mieście goni. – Szeptali. Siali złe słowa do serca młodzieńca. Zimą zaś panny przymilały się do Jurka, obiecywały ciepła mu do domu przynieść.
Jurko wzdychał tylko a wieczorami gdy ogień w kominku wygasł jeszcze bardziej za żoną tęsknił. Zima zaś dlużyła mu się mocno.
Z pierwszym dniem wiosny gdy na drzewach w Jurkowym sadzie pierwsze liście i kwiaty się pojawiły do drzwi zapukała i Berth. Nie opowiadała gdzie była i co robiła, ale Jurko zauważył, że dojrzała jeszcze bardziej, a jej usta nabrały słodyczy. I suknia czerwieńszą się zdawała. O nic nie pytał tylko z radością ją przyjął. I znów razem pracowali, odpoczywali i na jarmarki jeździli, nic sobie z plotek nie robiąc.
Ale późną jesienią Berth znowu męża opuściła i wyjechała nie mówiąc gdzie i po co. A ludzie znów gadać zaczęli.
Rok po roku to trwało. Berth wracała wiosną w jeszcze piękniejszej czerwonej sukni i sama dojrzalsza i słodsza, a przed zimą opuszczała męża. On zaś tęsknił, ale wiernie na nią czekał i o nic nie pytał.
Siódmego roku ludzie nie tylko za plecami Jurka gadali. W gospodach przy grzanym winie, Jurkowe serce zatruwali.
- Nie wiesz gdzie zimę spędza, a ona pewnikiem łoże innego ogrzewa.
- Powinieneś jechać za nią i silą do domu sprowadzić, miejsce żony przy mężu jest.
- Przegoń ją i weź sobie naszą dziewczynę, pracowitą i uczciwą.
- Którejś wiosny nie wróci, zobaczysz, porzuci cię na pośmiewisko ludzi.
- Siedem lat a synów też ci nie dała.
Jurko z ciężkim sercem do domu wracał, a złe duchy podsuwały mu w wyobraźni straszliwe obrazy Berth w ramionach innych, którzy spijają z jej czerwonych ust słodycz dla niego przeznaczoną. Przeklinał w myślach obcą kobietę, że mu taką córkę za żonę podsunęła. A potem sam siebie ganił za te myśli i tęsknie wiosny wyglądał.
Tym razem Berth wróciła jeszcze piękniejsza i słodsza niż zawsze, a jej sukienka nabrała rubinowej barwy. Jurko poznał, że coś w żonie się odmieniło, ale cieszył się jak zawsze z jej powrotu.
Berth zaś wzięła go za rękę i zaprowadziła do sadu gdzie już kwitły białe kwiaty na drzewach.
- Jurko, tyle lat wiernie przy mnie trwałeś i mimo burz zimowych w twoim sercu nie złamałeś danego mi słowa. Pozwoliłeś mi dojrzeć i zachować swoje sekrety. Dziękuję. A za twą uczciwość i wierność dam ci swoją miłość i zostanę z tobą, póki śmierć nas nie rozłączy. Musisz jednak wiedzieć, że nie urodziłam się jako człowiek. Moją matką jest Pani Kwitnących Drzew, królowa Lata.
- Berth, moja kochana, dla mnie jesteś kobietą, kocham cię…
- I ja cię kocham Jurko. Dam ci silnych synów i piękne córki, a to… - Berth wyjęła małe pudełeczko z czerwonym pyłem i dmuchnęła na drzewa w sadzie. – Prezent od mojej matki.
Małżonkowie długo się do siebie tulili. Zaś kilka tygodni później Jurko i ludzie w miasteczku zobaczyli, że białe kwiaty na drzewach sypią swoimi płatkami niczym śniegiem, a w ich miejscu pojawiają się małe owoce. Latem zamieniły się w dorodne korale, czerwone jak korale i suknie Berth. Nigdy wcześniej nikt nie jadł tu tak słodkich i soczystych owoców. Ludzie kupowali je od Jurka i Berth, która w tym czasie była już przy nadziei. Wiosną powiła córkę, której dali na imię Teresinka od soczystych czereśni, które czerwieniły się w ich sadzie.
Jurko i Berth dożyli późnej starości, wychowali wspólnie córki i synów oraz pomagali odchować im wnuki. Berth w pełni dojrzała i poznała swą kobiecość. Nigdy też nie bala się upływu lat i z godnością i kobiecą mądrością przyjmowała to wszystko co przynosiło jej życie. I trudy i radości ludzkiego trwania wplatała w swoje doświadczenia i mądrość. A gdy odeszła za swym mężem do krainy duchów, jej matka Pani Lata naznaczyła czereśniowe drzewa mądrością swej córki. Od tego czasu ludzie nazywają Czereśnię drzewem kobiet, bo w jej cieniu dziewczynki i kobiety dojrzałe uczą się swojej duszy.
Szepcząca
....................
Autor obrazu: Myrtille Henrion Picco


sobota, 29 marca 2014

Baśńo poświęceniu Betuli


W pewnym północnym kraju, gdzie czas życia wyznaczały cztery pory roku, gdzie zimy były surowe, a lato gorące i zielone, mieszkała dziewczyna o imieniu Betula. Skórę miała jak śnieg białą, a włosy czarne jak zimowe noce. Mieszkała na skraju lasu w małej chatce nieopodal małego miasteczka, gdzie w każdy czwartek zjeżdżali mieszkańcy okolic na jarmark.
Betula była śliczna a do tego mądra i serce miała dobre. Każdemu chętnie pomagała, a ponieważ od dziecka uczyła się u babci szamanki, poznała też tajniki ziół, magii i uzdrawiania. I od rana do wieczora jeśli nie po lasach i łąkach ziół zbierała, to przyjmowała tych, co po radę do niej przychodzili. A ludzie do Betuli przychodzili często. A to po maść na swędzącą skórę, a to po krople dla dziecka by nie chorowały, a to po dobre słowo i radę. Zwłaszcza kobiety przychodziły do białolicej panny zostawiać ciężar swoich trosk. Bo jak nie mąż za często w gospodzie do kielicha zagląda, to dziecko zbyt rozrabia, albo to, które w łonie właśnie nosi dolegliwości przykre wywołuje. A Betulka cierpliwie słuchała, łzy razem z babą uroni, zioła na zdrowy pokarm w piersi poda, przytuli, w zwierciadło wody spojrzy i doradzi co zrobić.


Dzieci też się do niej chętnie tuliły i do matek z większą energią wracały, a do pomocy w gospodarstwie i zabawy skore.
A młodzi gospodarze z westchnieniem na nią spoglądali, bo Betulka śliczna i dobra, więc każdy taka by chciał na żonę. Ale jej serce jeszcze dla żadnego mocniej nie zabiło wciąż czekając.
Aż dnia pewnego przez leśny trakt grupa konnych z pobliskiego dworu jechała. Sam kasztelan z gośćmi z dalekiej północy na łowy się wybrał. I przy studni Betuli na popas stanęli.
Dziewczyna nie raz w kasztelani z pomocą uzdrowicielską bywała, ale tych gości nigdy nie spotkała. Silni jej się wydali i odważni. Zwłaszcza jeden z wojów, jasnowłosy Birk, rumieniec na jasnej twarzy wywołał. On też na piękną dziewczynę uwagę zwrócił.
Od tego czasu niemal każdego dnia przyjeżdżał do Betuli. Spacerowali po lesie, brodzili w pobliskim strumieniu, tańczyli na jarmarcznych zabawach, a ukradkiem kradli sobie pocałunki i snuli plany na wspólną przyszłość.
Jednak lato szybko minęło zakochanym a jesienią goście Kasztelana na Północ wracali. Birk obiecał jednak, że wiosną wróci po ukochaną.
Zima Betuli dłużyła się jak nigdy wcześniej, ale od pierwszych roztopów wypatrywła Birka niecierpliwie.
Jednak zamiast ukochanego leśnym traktem nadjechali kupcy z Północy przynosząc złe wieści. Z początkiem wiosny w grodzie Birka wybuchła epidemia gorączki. Wielu umierało, a choroba zabierała równo silnych wojów, jak i małe dzieci i wątłe kobiety.
Betula nie namyślała się wiele, spakowała szybko swoje zioła, kilka rzeczy na drogę i już gnała na Północ. Nieugięta i wytrwała jak tylko ona umiała.
Po 3 dniach zmęczona dotarła do grodu Birka. Wojownik leżał w gorączce, ale poznał ukochaną i poczuł jak siły mu wracają. A Betula nie tylko jego leczyła, ale i innych chorych. A gdy ktoś na jej rękach umierał, roniła łzy szczere a potem odprowadzała i jego duszę ku Słońcu.
Birk pod opieką narzeczonej pokonał gorączkę. I choć wciąż sil nabierał starał się pomagać Betuli. Razem wyrwali wielu ludzi z rąk choroby i przegonili jej Ducha daleko od grodu.
Gorączka jednak to Duch okrutny i mściwy. Nie minął miesiąc od kiedy ludzie w grodzie do zdrowia wracali, a Birk pojął za żonę śliczną Betulę, gdy nocą zakradł się pod dom nowożeńców. A był dużo silniejszy niż wcześniej, bo zabrał ze sobą swoich braci i siostry choroby.
- Odebrałaś mi moje żniwo. – Zasyczał budząc dziewczynę. A ponieważ Betula miała magię we krwi, usłyszała i zobaczyła Potężne Duchy. – Za to odbiorę ci radość. Do jesieni zabijemy wielu w tym grodzie. – Syczał uśmiechając się szyderczo.
Betula przeraziła się nie na żarty, ale też nie należała do kobiet, które się poddają.
- Jaka jest twoja cena za zostawienie tego grodu w spokoju? – Spytała cicho.
- Ty, Jasnolica, ciebie zabiorę, albo te dzieci.
Zadrżała Betula, a łzy wielkie zalśniły w jej oczach. Spojrzała na śpiącego Birka i aż jej się serce z żalu ścisnęło.
- Na łzy moje i magię moją przysięgniesz, że nie zabierzesz tu nikogo więcej? – Spytała
- Tak… - Powiedział po chwili niechętnie.
- Dobrze więc, zabierz mnie, a zostaw ten gród w spokoju, Ty i twoi bracia.
- Niech tak się stanie. – Duch dmuchnął w twarz Betuli, a ta osunęła się martwa obok Birka.
Straszna rozpacz i żal zapanowały w domu Birka i w grodzie. Ale miejscowy Kaplan od razu poznał co się stało i wraz z mieszkańcami grodu modły za spokój duszy dobrej Betluli wznosić zaczęli.
I stało się tak, że modły te usłyszała sama Bogini Życia, Matka Natura. Spojrzała na Ziemię i poznała co się stało. Zeszła do ludzi, którzy właśnie szykowali stos dla uzdrowicielki.
- Nie mogę wrócić jej życia, jakie prowadziła, bo oddała je za was. – Powiedziała do zebranych i Birka. - Mogę jednak dać jej magię i siłę, by dalej was chroniła i się wami opiekowała. Od teraz i na zawsze. – To mówiąc bogini złożyła pocałunek na czole Betuli. W tej samej chwili otoczyła ją jasność. Stos zaczął się rozpadać, powietrze wypełnił zapach świeżych ziół. Ciało Betuli uniosło się i otuliło jasnymi promieniami światła bielszego niż śnieg w słońcu.
- Birku – Bogini położyła dłoń na ramieniu pogrążonego w żałobie wojownika. – Twoja żona nosiła w sobie kiełkujący owoc waszej miłości. Da on początek Waszym dzieciom, które jak ich matka uzdrawiać będą, leczyć i chronić lud, który ukochała. Ty zaś odłóż miecz i wdziej białe szaty. Będziesz chronił swoje dzieci i przekazywał ich dary ludziom.
To mówiąc bogini rozpłynęła się w blasku. A tam gdzie wcześniej unosiło się ciało Betuli rosło teraz piękne drzewo. Korę miało białą jak skóra dziewczyny, znaczoną czarnymi plamami jak jej włosy. Liście zaś jej drobne były i zielone jak oczy uzdrowicielki.
Birk wtulił się w gładką korę i zapłakał, zaś drzewo także uroniło łzy.
Rok później w miejscu gdzie Betula zamieniła się w drzewo, Birk wraz z innymi kapłanami drzew dzianymi w biel zobaczyli, że ziemia wypuściła małe biało czarne pędy z zielonymi listkami.
Z czasem z tych właśnie drzew, które ludzie od imion Birka i Betuli nazwali brzozami, robiono zdrowotne mikstury. Pod tymi drzewami chroniono się przed urokami złych wiedźm, a gdy Duch choroby łamał dane Betul słowo, ludzie przybiegali do brzóz i potrząsali jej gałązkami i wołali: „Trząś mnie jak ja ciebie”. A wtedy brzozy przeganiały Ducha Choroby.
Osłabieni wtulają się w nią, jak kiedyś Birk, gdy łzy ronił za ukochaną, a wtedy siły i energia do życia im wracają.
Zaś szamani i uzdrowiciele nie raz nocą w blasku Księżyca widzą jak w gajach brzozowych tańczą lekko dziewczęta w biało czarnych sukienkach. I śmieją się. A między nimi jedna para się wybija ponad pozostałych tańczących. To dziewczyna o włosach czarnych i skórze białej, która tańczy w objęciach rosłego młodzieńca odzianego w białe szaty.

Szepcząca

czwartek, 27 marca 2014

Magia dla (nie) wtajemniczonych


Internet pełen jest magii, nie tylko tej wynikającej z czaru korzystania z sieci. Nie brakuje stron, portali, for i blogów o tematyce ezoterycznej, gdzie magia i czary są na porządku dziennym.  Można tam znaleźć tysiące zaklęć, uroków, opisów rytuałów na różne życiowe sprawy od znalezienia miłości do dokuczenia nielubianemu szefowi. Wszystkie oczywiście opatrzone uwagami w stylu: Bezpieczne bo białomagiczne. Czasem notatka jednak wskazuje, że to sposób niepełny i tylko dla wtajemniczonych bo sięga już do magii wysokiej, wyjątkowej lub tej prawdziwej. Nie brakuje więc osób, które wiedzą i są magiczne (w większości te osoby same uczyły się z powszechnie dostępnych książek i stron w internecie na ten temat) i ogłaszają się z usługami przeprowadzenia rytuałów, rzucenia zaklęcia itp. Niestety nie brakuje i tych, co  zachęcając do skorzystania z usług magicznych oferują rzucanie klątw i uroków. A chętnych nie brakuje, bo sama od lat wciąż otrzymuję maile i telefony z prośbą o urok lub klątwę. Wiadomo, najczęściej ma to dotyczyć zaklinania miłości. Te młode (95% tych próśb to młodzież gimnazjalna,  licealna i trochę studentów) osoby są gotowe ponieść każdą cenę i żadne konsekwencje takiego nie są w stanie ich odwieźć od pomysłu zdobycia wymarzonego chłopaka czy dziewczyny. I nie pomaga tłumaczenie, wyjaśnianie na czym taki urok polega, co się może stać. Oni mają swój jeden koronny kontr argument : bo ja go(ją) kocham, a skoro kocham to jest to dobre.
Otóż dobre nie jest dobre, bo działanie magiczne - skuteczne - powoduje zniewolenie tej osoby, naruszenie jej wolnej woli, zmanipulowanie jej. I potem zamiast wymarzonego chłopaka mamy bezwolną kukiełkę, która z każdym dniem nienawidzi partnera coraz bardziej, ale nie odejdzie, bo jest magią związany. Klasyczny toksyczny związek, do tego czasem zostający na kilka wcieleń. Ciężko  się  od niego uwolnić, a gdy się uda... Cóż konsekwencją takich zabaw w magiczne wiązanie drugiej osoby najczęściej jest samotność na wiele lat, jeśli nie na całe życie.

Druga grupa chętnie sięgających po usługi magiczne to osoby, które chcąc pomścić swoje krzywdy zlecają rzucenie klątwy na kogoś, bo np. wymarzony chłopak (dziewczyna) zakochał się w kimś innym i trzeba koniecznie odegrać się na rywalu lub tym, kto odrzucił uczucie.
Jeszcze chętniej po klątwy sięgają osoby, które po przestudiowaniu i wypisaniu sobie z internetu zapasu zaklęć, rytuałów, inwokacji i sposobów na magię zaczynają określać siebie mianem wiedź, magów czy czarownic i w poczuciu wyższości, nieograniczonych mocy i sił, a przede wszystkim wysokiego ego, zaczynają zabawy w magię. Tak, właśnie zabawy, bo osoby naprawdę wiedzące czym jest magia, znające jej zależności, siłę i działanie, korzystają z niej naprawdę ostrożnie, rozważnie i tylko gdy inaczej się nie da. W myśl maksymy Terego Pratchetta, że o wielkości maga (czarownicy) świadczy to jak często magii nie używa. Niestety próżno tłumaczyć to osobom, które za pomocą magii, chcą rozwiązywać wszystko, nawet to, czego rozwiązywać nie trzeba i śmieją si ę w nos tym, co naprawdę wiedzą. Do czasu. Bo zabawy magią nigdy się dobrze nie kończą. Czy się ją rusza samodzielnie, czy zleca w swoim imieniu komuś innemu. Bo konsekwencje rzucania klątw, uroków i zaklęć ponosi zamawiający. Magowie, wiedźmy i szamani (ci nie wychowani i szkoleni na portalach ezoterycznych), wiedzą, jak się zabezpieczyć, ukierunkować energię magii i w końcu nie wyrażają własnej woli. To zamawiający wyraża wolę, chęć i intencję, więc to on poniesie konsekwencje swoich decyzji i wyborów.
Ale osoby, które uważają siebie za magiczne bo znają zaklęcia z internetu i w cudzym imieniu klątwę rzucą, też swoje zapłacą. Inni, cóż znają ryzyko, wiedzą jak to działa i podejmują świadome i odpowiedzialne wybory. Bo za magię, jak za większość rzeczy też swoją cenę zapłacić trzeba.
W tym miejscu warto powiedzieć, że z magią jest jak z talentem artystycznym. Rysować może się nauczyć każdy, ale artystą z naturalnym uzdolnieniem nie każdy się rodzi. To samo dotyczy magii. Nie każdy zdoła rzucić naprawdę skuteczne i działające zaklęcie, nawet, jeśli odprawi perfekcyjny rytuał, zgodnie z instrukcją.
Jednak w przeciwieństwie do sztuk plastycznych, używanie magii, nawet przez osoby nie magiczne, może nieść za sobą poważne konsekwencje. Bo jak rysunek, nawet malowany niewprawną ręką dziecka zamazuje kartkę, tak magia porusza po tamtej stronie pewne nici. Magowie, szamani, czarownicy i wiedźmy wiedzą jak to działa i za które nici chwycić, a które omijać. Widzą i wiedzą, a do tego najczęściej mają silnych pomocników po tamtej stronie. Jednak ktoś, kto bawi się magią, bo znalazł w necie zaklęcie i próbuje czy ono zadziała, jest niczym mucha na pajęczej sieci. Magią raczej niewiele zdziała, ale co przyciągnie to jego. A przyciąga zwykle istoty chętnie korzystające z jego sił witalnych, energii, a także te, które lubią nam ludziom szkodzić i dokuczać. Nawet jeśli taka osoba okaże się mieć zdolności magiczne, to bez podstaw rzetelnej wiedzy, praktyk i medytacji jest jak dziecko błądzące we mgle nad przepaścią. I nie ma tu usprawiedliwienia, że się nie wiedziało.
Warto się, więc zastanowić zanim po magię sięgniemy. Nie na darmo w dawnych czasach magii uczono się w zakonach, bractwach lub u starych czarownic i wiedźm. Zanim się wykonało swoje pierwsze zaklęcie lata mijały na poznawaniu zasad, teorii, obserwacji, medytacji. I szkoda, że dziś niewiele osób poznaje i uczy się czegoś więcej niż treści z popularnych, choć nie tak wiarygodnych książek czy stron. Dziś wystarczy wpisać hasło w Google.
No, ale cóż, po tamtej stronie nikt nie zapyta czy wiedziałam czy nie i co potrafię. Albo to pokażę, albo będę marionetką w rękach sił przynależnych do magicznego świata.
Pozdrawiam

Agnieszka "Szepcząca" Cupak

poniedziałek, 17 marca 2014

RODZINNE OPOWIEŚCI SZAMANKI


Yaquitti, jak większość znanych jej osób, nie lubiła rodzinnych uroczystości. I podobnie jak większość znanych jej osób, nie mówiła o tym głośno, by kogoś nie urazić. Pamiętała też, że mądrość przodków tkwi w sile rodziny, toteż korzystała czasem z zaproszenia na różne rocznicowe okazje, bądź świąteczne przyjęcia.
Tym razem znalazła się w samym centrum rodzinnej dyskusji krewnych. Ojciec jednej z kuzynek od kilkunastu minut robił pełne wzgardy i wyrzutów wykłady na temat tracenia czasu na bzdury, przez córkę. Szamanka pamiętała, że kuzynka niedawno rozstała się z mężem, który ani alimentów nie płaci, ani się ich dzieckiem nie interesuje.
- Powinnaś się teraz skupić na utrzymaniu nowej pracy i poświęcić się dziecku. Musisz za coś żyć. Masz syna, nim się zajmij, a nie pisaniem bzdur! – Ojciec dziewczyny mówił ostrym, podniesionym głosem, nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale tato, przecież zajmuję się synkiem i pracą. Przy pisaniu odpoczywam. A poza tym to ktoś zaproponował mi wydanie u niego książki z moimi opowiadaniami. – Broniła się nieśmiało kuzynka.
- Twój ojciec ma rację. - Wtrąciła starsza cioteczna stryjenka dziewczyny. I zaraz zajęła się dokładką sałatki nie mając pojęcia o czym rozmawia ojciec z córką.
- Kariery i tak nie zrobisz, a na chleb tym nie zarobisz, więc przestań żyć w świecie bajek i dorośnij wreszcie! – Dodał ojciec kuzynki, zadowolony z poparcia.
- Dlaczego zabijasz w niej marzenia? – Szamanka uznała, że pora zabrać głos.
- Bo wiem, że niczego nie osiągnie tym grafomaństwem. Z tego nie będzie ani pieniędzy ani sławy. – Warknął
- Nie wiesz co będzie. Może osiągnie sukces, a może nie. Ale jeśli się nie odważy, nigdy się tego nie dowie. – Powiedziała spokojnie
- Znam życie lepiej niż ty, wiem co mówię. To są bzdury, głupoty, na które czas traci. Ośmiesza się tylko. – Upierał się przy swoim, choć pod wpływem spojrzenia Szamanki już bez wcześniejszej pewności siebie.
- Celem twej córki nie jest sława, ani pieniądze, ale dzielenie się słowem. Czytałeś jej opowieści? 
- Szkoda mi czasu na bzdury. – Mruknął pod nosem
- Szkoda. Gdybyś przeczytał, wiedziałbyś jak mądrą masz córkę i pękałbyś z dumy. Wiedziałbyś też, jaka siła tkwi w marzeniach. Bo to z nich rodzą się pasje, odkrycia, wynalazki, z których korzystamy każdego dnia. – A zwracając się do Kuzynki powiedziała. – Nie słuchaj Ojca. Rodziców należy kochać i szanować, korzystać z ich wiedzy i doświadczenia. Ale przy tym nigdy nie należy odrzucać samego siebie i bać się sięgać do innych gwiazd niż Rodzice.
Po tych słowach Yaquitti poszła do kuchni pomóc ciotkom w szykowaniu ciast i kawy dla gości.

Szepcząca
.................................................

Autorka obrazu to Ilona Nelapsi


Z cyklu "Ja Szamanka"



Ja Szamanka - nie odnajduję
tożsamości w imieniu i nazwisku
Zapis słów identyfikacji
odróżnienie.

„Jestem” – samo w sobie
niesie wystarczająco
informacji – bez dodatkowej nazwy

Ja Szamanka – Jestem
Tu. Tam. Teraz. Kiedyś.
Zawsze.

Gramatycznie byłam rzeczownikiem
Człowiek.
Dotarłam do źródła
czasownika „Być”.
Ja Szamanka stałam się Pełnią.
Poza materią i czasem.

Wiosną do lasu
wraca cisza.

niedziela, 9 marca 2014

BAŚŃ O MĄDDREJ WILLOW

Za górami i za lasami, w małym miasteczku nad jeziorem, mieszkała czarodziejka słów. Miała na imię Willow i wplatała mądre słowa w pieśni, baśnie i opowieści, które potem snuła ludziom. A ponieważ nosiła w sobie Magię, zaglądała czasem w przyszłość patrząc w taflę wód jeziora. Widziała tam konsekwencje ludzkich działań. Odczytywała tez prawdę o ludzkiej naturze. A gdy to poznawała, dziękowała Duchom Wody za pomoc i wplatała ujrzane obrazy w słowa pieśni i bajek.
Ludzie jednak nie chcieli jej słuchać, bo prawda o nich samych często była nieprzyjemna. Toteż często przeganiali czarodziejkę ze swoich domów. A potem w targowe dni plotkowali głośno przy straganach.
- Bajki tylko opowiada! Całe dnie nad wodą się próżniaczy. Męża poszukać powinna i gospodarować mu, a nie pieśni śpiewać! – Mówili, zapominając o czym te pieśni były.


A Willow smutniała coraz bardziej, bo ludzie szczelnie zamykali serca na mądrość i prawdę jej słów.
Pewnego dnia, gdy znów ją ktoś przegonił, udała się nad jezioro. Lecz zamiast znowu w przyszłość zaglądać, usiadła nad brzegiem i zapłakała.
- Dlaczego płaczesz, mądra Willow? – Pytały Duchy Wody poruszone jej łzami.
- Płaczę, ponieważ serca ludzi wciąż są zamknięte na siebie i na inne serca, a moje słowa nie są w stanie skruszyć tych murów. – Zaszlochała jeszcze mocniej.
Duchy Wody pokiwały głowami przytakując. One też widziały mury wokół ludzkich serc. A czarodziejka zapłakała jeszcze głośniej.
Wtedy usiadł obok niej jeden z Duchów, a był to sam Wodnik Jeziora, który polubił mądrą Willow.
- Mów, więc tylko do tych, którzy zdołają cię usłyszeć. – Poradził jej.
- Masz rację – Powiedziała przez łzy. I sięgnęła głęboko bo swoją Magię. I pośród mgieł i leśnych trzasków Czarodziejka Willow zaczęła zmieniać swoją postać.
Rano, kiedy rybacy przyszli zarzucić sieci w jeziorze, ujrzeli nad brzegiem piękne drzewo o zwisających aż do tafli wody gałęziach. A liście tych gałęzi były niczym łzy. Domyślili się kim jest to drzewo i nazwali je Wierzbą Płaczącą od imienia Mądrej Willow.
Zauważyli też, jak bardzo brakuje im mądrych baśni czarodziejki, które mimo odrzucenia zdołały się jednak wsączyć powoli w ich serca. Toteż zaczęli szukać jej słów w konarach Wierzby nad jeziorem. I czasem ktoś je odnajdywał i zanosił ludziom w pieśniach i baśniach. Byli to poeci i bardowie, szamani i wiedźmy, bajkopisarze i dzieci.

Szepcząca
................................................
Napisałam tę legendę o powstaniu tego drzewa, zainspirowana pracą domową z polskiego, mego syna. Mieli ułożyć legendę o powstaniu wierzby płaczącej. A przecież Wierzby to moje ukochane drzewa. Toteż nie byłabym sobą, jakbym nie podjęła wyzwania polonistki 

................................................................................
Autor obrazu: Lindsay Criswell




Wilcze szepty - Yaquitti

Szamanka wracała z łąki do domu, niosąc w koszu bukiety ziół i kwiatów. Na rozstaju dróg ujrzała siedzącą postać. Cała szara, skulona i smutna. Ale wprawne oko Yaquitti ord razu poznało, że ta szarość to mgła utkana ze zwątpienia a nie smutków. Spod mgiełki widać jednak było kolorowe fatałaszki przetykane nicią słońca. Jednak postać była wyraźnie smutna.
- Co się stało? – Szamanka zagadnęła przysiadając obok|
- Czuję się odrzucona i niepotrzebna – Wyznała postać ocierając ukradkiem łzę
- Co sprawiło, ze tak się czujesz?
- Ludzie, którzy mnie nie chcieli. W miasteczku za lasem pewien człowiek zatrzasnął mi furtkę przed nosem, mówiąc, ze musi poszukać czterolistnej koniczynki. Inny przegonił precz z drogi, bo gonił kominiarza. A samotna pani nawet nie chciała dać się zaprosić na kawę, bo miała wizytę u wróżki. – Zakończyła wzdychając
- Pewnie często ci się to zdarza? – Bardziej stwierdziła, jak spytała szamanka.
- Bez przerwy. – Przyznała ze smutkiem.
- Niektórzy cię jednak zapraszają – Zauważyła Yaquitti
- To prawda . Ale ci, którzy otwierają mi swoje drzwi na oścież, zwykle nie potrzebują mojej pomocy.
- Potrzebują. Bo każdy potrzebuje Szczęścia. Tylko nie każdy ma dość odwagi by nie zamykać ci drzwi przed nosem. – Uśmiechnęła się do Szczęścia. – Spójrz. – Wskazała na chłopca, który nadbiegał drogą. Na skraju lasu potknął się i wywrócił kalecząc kolano.
- idź, on już teraz jest gotów chwycić Cię za rękę. – Po tych słowach Yaquitti wstała i otrzepawszy spódnice z kurzu ruszyła w stronę domu.
Szczęście podeszła do chłopca, który tymczasem podniósł się i starał nie zwracać uwagę na skaleczone kolano. Szczęście dała mu chustkę, którą owinął ranę.
- Jak się nazywasz? – Spytała chłopca.
- Krzysztof i wiesz, kiedyś będę wielkim żeglarzem. – Powiedział z przekonaniem
- Na pewno. – Uśmiechnęła się. – A może nawet odkryjesz nowy ląd.



Szepcząca
.........................................................
Autor obrazu: Marti McGinnis


Wilcze Szepty

- Przecież nie chciałam aby tak się stało. Miało być zupełnie inaczej. - Sąsiadka Yaquitti zaczynała unosić głos. Szamanka pozwoliła, by potok gorzkich narzekań wylał się z niej.
- Sama widzisz - kontynuowała Sąsiadka. - To nie moja wina!Więc ja możesz mówić o odpowiedzialności? O mojej odpowiedzialności i ponoszeniu jej konsekwencji?! - Dokończyła z wyrzutem.
- Pamiętasz, jak stłukłaś w łazience flakon francuskich perfum?
- Pamiętam... To były bardzo drogie per...
- Nie ma znaczenia ile kosztowały. - Przerwał Szamanka. - Konsekwencje tego zdarzenia czuć było w całym domu kilka tygodni. Tak samo jest tym razem. cale to zdarzenie, to twój rozbity flakon perfum.

Szepcząca
........................
Obraz: "Francuskie perfumy" Eugenia Abramson



Opowieści Szamanki - Yaquuitti

Yaquitti wraz ze znajomą siedziały w kawiarni przy parku. Był ciepły i słoneczny dzień, toteż obie kobiety piły mrożoną kawę w kawiarnianym ogródku i rozkoszowały się promieniami słońca.
- Jak wygląda miłość, jaka jest? - Zapytała w pewnym momencie dziewczyna.
- Widzisz to starsze małżeństwo? - Szamanka wskazała na dwoje ludzi w parku. Mężczyzna pchał wózek inwalidzki, w którym siedziała starsza kobieta.
- Taak. - Mruknęła znajoma .
- Od 10 lat ten mężczyzna opiekuje się żoną po wypadku. Myje ją, karmi, podaje leki a nawet zmienia jej pieluchy. Wieczorami siada obok i czyta jej książki, które tak uwielbia. Zasypia trzymając ją w ramionach.
- Ale ona jest jakaś obojętna, nie wie, o tym chyba.
- Wydaje mi się, że wie. I spójrz jak on na nią patrzy. - Wskazała. Mężczyzna poprawiał koc otulający jedną nogę kobiety. - Tak właśnie wygląda miłość. - Dodała Szamanka


.

Wilcze Szepty - Yaquitti

Kobieta o smutnych oczach siedziała skulona w fotelu Szamanki.
- Mam dość - powiedziała cicho. - Nic mi się nie układa. Co ja komu zrobiłam złego, że mnie tak życie doświadcza?
- Sama decydujesz o swoim życiu i losie. - Yaquitti postawiła przed swoim gościem kubek imbirowej herbaty.
- Nie prawda! - Uniosła nieco głos. - Czy ktoś chciałby takiego życia?! Czy chciałam dla siebie zdrady i odejścia męża? A może chciałam likwidacji zakładu pracy?!
- Nie. - Szamanka spokojnie dolała herbaty z imbryka. - Nie planowałaś. Jednak masz wpływ na to, jak zareagujesz na te sytuacje. Co zrobisz. Jakich dokonasz wyborów. Twój były mąż zdradzał cię jeszcze przed ślubem, oszukiwał i kłamał, jednak zaufałaś jego obietnicom poprawy i wyszłaś za niego. Twój pracodawca od kilku miesięcy spóźniał się z wypłatami, a i sama opowiadałaś o problemach firmy. Mimo to nie szukałaś pracy, nie robiłaś rozeznania w nowych ofertach. Dokonałaś takich, a nie innych wyborów i wzięłaś za nie odpowiedzialność. Ponosisz też tego konsekwencje.
- To co teraz mam zrobić? Co mi Twoje Duchy radzą? - Spytała cicho Kobieta.
Szamanka poklepała szary łeb swego Wilka i podeszła do półki z książkami. Wyjęła jedną z nich i podała skulonej w fotelu postaci.
- "Praca marzeń. Poradnik dla szukających pracy." - Przeczytała tytuł Kobieta i nieznacznie się uśmiechnęła. - Od tego zacznę. - Dodała otwierając książkę

Szepcząca