poniedziałek, 13 października 2014

Zwierzęta mocy



W animistycznej, a co za tym idzie, szamańskiej wizji świata, wszystko jest żywe i nasączone duchem. Posiada duszę. Istnieje i jest realne, jak namacalny fizyczny świat.
Szamani są osobami, które przemieszczają się między tymi światami, dotykają subtelnych wymiarów, są łącznikami między nami, a Duchami i Istotami Duchowymi. A w swej wędrówce często korzystają z pomocy opiekunów i przewodników z subtelnych światów. Andrzej Szyjewski w książce „Szamanizm” określa to mianem „Płotu Duchów” szamana. Nie należy tego mylić z pojęciem totemu, choć ostatnio często te pojęcia są używane zamiennie. Jednak totem jest Duchem (Duchami) związanymi z rodem lub plemieniem i ściśle wiąże się z totemizmem, czyli mistycznym związkiem człowieka i zwierzęcia, gdzie często wyprowadza się ród (klan, plemię) od zwierzęcego przodka.

niedziela, 12 października 2014

Yaquitti

Yaquitti siedziała na ganku swego domu wystawiając twarz ku jesiennemu słońcu. Od dobrej chwili słuchała szczebiotu dziewczyny, która zgubiła drogę jadąc na jakieś magiczne warsztaty. Panna, wysiadła z auta zapytać o drogę, lecz tak od słowa do słowa stała oparta o maskę wozu blisko trzeci kwadrans. Miała na sobie luźne, stylizowane etnicznie ciuchy; obwieszony dekolt symbolami z różnych stron świata, których wykonanie zostawiało wiele do życzenia.

Yaquitti


Yaquitti wraz ze znajomą Wiedźmą i swoim Aniołem popijała na ganku aromatyczną kawę z kardamonem. Dzień był jesienny, ale jak na porę roku bardzo ciepły i słoneczny, toteż szamanka z radością delektowała się ulubionym napojem i towarzystwem przyjaciół.
Znad kubka obserwowała Wiedźmę. Wiedziała, ze dziewczynę coś męczy. Znała ten stan. Sama czasem uległa słabości stagnacji czy zwątpienia. A Wiedźma od jakiegoś czasu sprawiała wrażenie, jakby traciła pasję. W końcu spytała o to przyjaciółkę.

środa, 8 października 2014

Puścić na wiatr - czyli o odchoodzeniu i przywiązaniu słów kilka



"Zniewolenie" Natasza Sobczak

Artyści krakowskiej „Piwnicy pod Baranami” śpiewali kiedyś:

przychodzimy, odchodzimy
leciuteńko na paluszkach
(…) Wiatr nas porwie i poniesie
Za kołnierze podniesione
Porozrzuca gdzieś w przestrzeni
Nam to nic przeczekamy
Aż skończy aż ucichnie
To wstaniemy otrzepiemy
Rączki nasze klapy nasze
Żeby śladu nie zostało
Od początku zbudujemy
Miasta nasze domy nasze
Sprzęty nasze lampy nasze
Żeby wiatr miał czym kołysać

Życie tak już jest ułożone, że podlega ciągłym zmianom, a my razem z nim. Zmiany jednak często wiążą się z koniecznością rozstań. Nie tylko z ludźmi, ale też naszymi pupilami, miejscami, rzeczami.

niedziela, 21 września 2014

Równonoc jesienna


Wiosną prosiliśmy o obfite plony, dziś za nie dziękujemy, zbierając owoce tego, co zasialiśmy wiosną. Dzielimy się z bliskimi darami natury, składamy dziękczynne ofiary, jedni swoim Duchom inni swoim Bogom. Lato się skończyło, nadeszła złota jesień, pełna aromatycznych jabłek i grzybów, spokojnych wieczorów w blasku świec. W ten sposób właśnie nadchodzi czas spoczynku i ciszy, gdy każdy z nas zanurzy się w siebie, zbierając siły do wiosennej odnowy życia. Dziś jednak jeszcze bawmy się i świętujmy, śpiewajmy pieśni dla naszych Bogów i Duchów i dla nas samych. Cieszmy się, tańczymy, smakujmy życia. niech ta Równonoc wprowadzi nas po złotych i czerwonych kobiercach jesieni w czas odpoczynku i ciszy.
Wszystkiego dobrego i moc obfitości dla Was wszystkich i dla mnie samej, w tym świątecznym dniu.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Wilcze szepty



W czasach kiedy na świecie więcej było lasów niż ludzi, u podnóża Wilczych Gór założył osadę pewien myśliwy. Najpierw zbudował dom nad strumieniem, potem znalazł żonę, a gdy ta urodziła mu synów, zaczął ściągać do osady ludzi, by w przyszłości jego dzieci nie musiały daleko żon szukać. Miejsce było dobre do zamieszkania. Lasy obfitowały w zwierzynę, góry dawały oparcie, a  łąki i pola dostarczały zbóż na chleb i ziół dla zdrowia.
Toteż ludzie chętnie osiedlili się w tym miejscu. Z czasem myśliwy wzbogacił się i rozbudował swój dom, a gdy minęły trzy pokolenia jego potomek został obwołany wodzem nowego grodu, który w tym czasie rozrósł się już i wzbogacił.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Krasnale, skrzaty, krasnoludy





Kraasnolud
Kto z nas nie słyszał o krasnoludkach? Chyba nie ma nikogo takiego. Jako dzieci wypatrywaliśmy tych małych ludzi w czerwonych, szpiczastych czapeczkach, na leśnych wycieczkach. Czasem w domach, bo przecież z baśni dziecięcych pamiętamy, że to one zaplatały koniom grzywy w warkocze, nocami sprzątały nasze domy, mieszkały za piecem i w zamian za odrobinę mleka i okruchów ciastek, pomagały gospodyniom.
Gdy większość z nas wyrosła z wieku, kiedy krasnoludki są oczywistością, okazało się, że miły ludek w czerwonych czapkach potrafi być bardzo waleczny. Krasnoludki przekształciły się w krasnoludy, z którymi miłośnicy książek fantasy i gier komputerowych stykają się na każdym kroku.
Czy jednak Mały krasnal i krasnolud z toporem to jedno i to samo?
Okazuje się, że nie zupełnie.
W naszym kraju nazwa krasnoludek jest związana z wizerunkiem małego człowieczka w szpiczastej, czerwonej czapce. Kiedyś nazywano ją krasną, stad nazwa, choć źródłosłów może być tez związany z określeniem krasny jako ładny lub… tęgi, tłusty, pulchny. Na pewno jednak jest związany z wyobrażeniem wyglądu krasnala.

czwartek, 31 lipca 2014

Pigułka animizmu

Susan Seddon Boulet "Gaia"
O szamanizmie sporo już zostało powiedziane i napisane, toteż osoby zainteresowane tematem doskonale wiedzą czym on jest i z czym się wiąże. A wiąże się głównie z animizmem. I o ile o szamanizmie o szamanach sporo się pisze i mówi, o tyle animizm jest raczej wspominany, jako element szamańskiej ścieżki. A przecież jest on podstawą wszystkich religii, które właśnie z animizmu wyeluowały w obecne formy.
Wiele religii wciąż bardzo mocno opiera się na animizmie.
Nazwa animizm jest związana z łacińskim pojęciem anima, co oznacza duszę, oddech, tchnienie. Toteż najkrócej rzecz ujmując, animizm to wiara w to, że wszystko i wszyscy posiada duszę, ducha i duch ten może wchodzić też w relacje z innymi duchami.
Pojęcie to na stałe wprowadził w latach 70 XIX wieku, angielski antropolog Edward Burnett Taylor w swej książce „Cywilizacja pierwotna”. Uważał on, że wiara w duchy, była niezbędna do powstania religii oraz, że była najwcześniejszym stadium jej rozwoju. Jednakże jeszcze wcześniej użył tego terminu na gruncie medycznym Georg Ernst Stahl, osiemnastowieczny wybitny niemiecki chemik i lekarz . Uznał on, że jest to substancja życiowa.
Definicja, która praktycznie jest niezmienna od czasów jej powstania, a którą podaje Słownik Etnologiczny określa animizm jako „formę wierzeń polegającą na uduchowieniu świata przez przypisanie duszy człowiekowi i wszystkim tworom i zjawiskom przyrody. (…)” Występują dwa sposoby postrzegania animizmu w religioznawstwie i etnologii klasycznej. Pierwszy – ewolucyjny – w którym animizm jest rozumiany jako pierwotna forma religii, czy pewna faza ewolucji wierzeń religijnych w ogólnej historii religii. Drugi –funkcjonalny – w którym animizm jest traktowany jako trwały składnik wszystkich wierzeń bez względu na stopień ich rozwoju”.

środa, 30 lipca 2014

To i owo o magicznych Lalkach



Lalki są znane od przeszło 30 tysięcy lat. Były przedmiotem kultu, służyła jako amulety i fetysze, a także jako zabawki. Odkrywa się je na całym świecie w grobowcach i w miejscach kultu.
Figurki  przedstawiające ludzi i zwierzęta wykonywane z drewna, gliny, skór, kamienia, a nawet kości. Zdobione w malowidła i rzeźbienia służyły do celów rytualnych i magicznych zanim trafiły do dziecięcych pokoi.
Początkowo lalki były bardzo proste, imitowały postać ludzką, czasem miewały uwydatnione kształty, dla podkreślenia cech ludzkich.

czwartek, 24 lipca 2014

Pęd


Cisza lasu. Szum wiatru. Pęd. Pęd, muskanie skóry pod futrem. Pęd. Wolność biegu. Instynkt. Oczy wilka płoną świadomością istnienia. On, Bogowie, Świat, Wielki Duch to Jedno. Bez analizowania zależności, tylko Istnienie Tu i Teraz. Na skraju umysłu jest wiedza. Niepotrzebna, kiedy się Jest i jest się częścią Wszechświata. Wiedza z głębi istnienia. Życie i Śmierć tak samo cenione, tak samo dotykane. To sacrum. Święta przestrzeń świata.
Wolność. Cisza lasu. Szum wiatru tuż przy uchu. Pęd.

X X X

Wyrastanie ponad zawiłość namiętności.
 Żar nie z żądzy kiełkuje. Pod skrzydłem Nas odnajduję.
Wzlatujemy w Jedność, bez cienia, bez światła.

Wielki Duch panów bogów i boginie chwali za zamysł nocy cichej.

Bezpieczeństwo tęsknotą otulone.
Jeszcze chwila, jeden zaledwie wiek, a dłoń znów dotknie dłoni.
Usta oddechem napełnią usta.
Energie splotę się w taniec.

Teraz już doświadczeniem Wiem.

 Miłość Anioła jest, jak muśnięcie wiatru we włosach.
 Dotyka pieszczotą piór po skórze.
Wzbudza dreszcz.

 Przenika w nieskończoność.

niedziela, 22 czerwca 2014

Krótko o ochronie i oczyszczaniu w czarach domowych



Ostatnio w kilku miejscach zetknęłam się z tematem związanym z ogólnie pojętym oczyszczaniem z negatywnych energii. Oczywiście zaraz pojawiły się sprawdzone, wyciągnięte nie raz z domowych kronik, od lat sprawdzone przepisy i rady na oczyszczenie siebie i domu. Oczywiście króluje w tym szałwia biała (na marginesie nie tak znowu popularna za czasów naszych babć i prababć, no ale z kronikami rodzinnymi sprzeczać się nie zamierzam), stosowana jako zasłona dymna na zło wszelakie, oraz woda święcona, hałasy i świece (nie muszę dodawać, ze koniecznie białe, bo inne diabli wiedzą co przyniosą).
Jak najbardziej się z powyższymi radami zgadzam i pod nimi podpisuję. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie dodała od siebie, pewnego „ale”.
Zacznijmy jednak od początku.

Czary w oparach kadzidła



Raz jeszcze powracam do tematu kadzideł. Tym razem spróbuję przybliżyć co nie co o właściwościach surowców wykorzystywanych do palenia kadzideł. Warto się z tym zapoznać, gdyż magia nie lubi uogólnień. Nie wszystkie więc zioła czy żywice skutecznie oczyszczą nasze domy, czy ochronią nas przed  negatywnymi energiami.
Ostatnio duża popularnością cieszy się u nas szałwia biała, która owszem, jest skuteczna w oczyszczaniu ale nie wszystkich energii. Podobnie działa zresztą nasza rodzima szałwia lekarska, ale na niej nie da się zarobić tyle, co na sprowadzanej z daleka szałwii, stosowanej przez Indian.
Tylko, że co dobre dla jednych nie musi być dobre dla innych. Nasze rodzime zioła i drzewa, często są niedoceniane, a przecież to z ich pomocą nasi przodkowie zaplatali czary, chronili domy i bliskich, rozwijali zdolności wieszcze, uzdrawiali. Może więc warto sięgnąć i po te zapomniane, a przecież powszechnie dostępne na polach i łąkach rośliny.
Podobnie jak po kadzidła żywiczne, które prócz właściwości magicznych i leczniczych mają też przyjemny aromat, który długo utrzymuje się w pomieszczeniach.
Poniżej przedstawiam krótkie zestawienie ziół, drzew i żywic, stosowanych do kadzideł wraz z ich zastosowaniem.  Najprościej wysypać wybraną  roślinę lub żywicę na rozżarzony węgiel do fajki wodnej (można kupić w większości sklepów tytoniowych). Dobrym rozwiązaniem jest też stworzenie kompozycji z wybranych ziół i żywic, według ich zastosowania. Trzeba jednak uważać, gdyż nieumiejętne stosowanie niektórych ziół może spowodować nie tylko poważne konsekwencje magiczne i energetyczne ale też zdrowotne. Niektóre zioła są toksyczne i należy się z nimi obchodzić ostrożnie. Zawarłam to też w uwagach.

środa, 21 maja 2014

Baśń o niewidomej Uitavie

W czasach gdy lód był znacznie większy i grubszy, a białe niedźwiedzie wędrowały aż do zielonej tundry, ludzie zaś dopiero uczyli się świata wokół, zdarzyło się, że zły duch Tornak, pozazdrościł im daru odczuwania życia. Jako duch pozbawiony był ciała, ale gdy się zakradał w pobliże ludzkich osad, słyszał jak mówili o głodzie i sytości, bólu i ukojeniu, namiętności i dotyku, zimnie i gorącu. Był pierworodnym dzieckiem Boga Kruka, więc miał dość wiedzy by się domyślić o czym mówili. Ale nie miał ciała, aby tego doświadczyć. Toteż złość straszliwa na ludzi go ogarnęła i postanowił ich zniszczyć. Nie chciał jednak sam się trudzić zniszczeniem ludzi. Postanowił skierować na nich gniew bogini morskich odmętów i świata podziemnego. Udał się więc do niej i skłamał, że ludzie nie chcą już czcić imienia Sedny, nie składają jej ofiar z szacunku ale z lęku przed nią. Nienawidzą jej za to, że ukryła przed nimi foki i ryby w ocenie, zamiast dać im je na lądzie, gdzie łatwiej było polować.
Tornak nie zdążył jeszcze wypowiedzieć wszystkich kłamstw, gdy bogini Sedna ogarnięta furią uleciała na powierzchnię wody i zaklęciem strasznym sprowadziła na ludzi gniew wszystkich żywiołów. Wody oceanu się podniosły, wicher i lód oszalałe wirowały niszcząc wszystko co spotkały.
Na szczęście inni bogowie w porę zobaczyli co się dzieje i zdołali powstrzymać żywioły i złość podziemnej bogini. Dzięki temu uchronili ludzi od całkowitej zagłady.
Niestety wielu w tedy życie straciło, a jeszcze więcej opłakiwało stratę swoich bliskich.
Był miedzy nimi też Angus, najlepszy myśliwy swej osady, któremu żywioły odebrały całą rodzinę, nawet wnuczkę Uitavę, która feralnego dnia bawiła się z bratem nad brzegiem morza.
Długo szukał śladów, nie tracąc nadziei, że ktoś z rodziny ocalał i dopiero po roku wrócił do osady. Wciąż uczył młodych myśliwych, ale nie miał już w sobie dawnej pasji i energii.
Tymczasem Uitava została wyrzucona przez fale na brzeg daleko od rodzinnego igloo. Była przemarznięta i mokra, a co gorsza ślepa. Ostatkiem sił wyczołgała się jednak z wody. Prawie zamarzła leżąc bez tchu na lodzie, ale wówczas zjawiła się biała niedźwiedzica Tuja i ogrzała dziewczynkę swoim ciałem. Czuwała też nad jej snem.
Rankiem Uitava zbudziła się ciepła i sucha. Mimo, że nie widziała świata wokół, postanowiła odnaleźć drogę do domu. Ruszyła odważnie przed siebie, za towarzyszkę mając tylko Tuję.
Szły długo przez lodowe pustkowie, aż po wielu dniach wędrówki dotarły do małego igloo.
Uitava weszła d środka. Od razu zrozumiała, że nie jest to zwykłe igloo, gdyż echo jej głosu niosło się daleko i mocno.
Oczami białej niedźwiedzicy zobaczyła, że jest w jaskini. Dużej i piękniej. Jej ściany zdawały się być lodem skrywającym najpiękniejsze polarne zorze, te z samego początku świata.
- Witaj w moim domu. Jestem Inuksuk , – Odezwał się mężczyzna o skórze zabarwionej odcieniem błękitu i połyskującej w nieznanym świetle. Wydawał się być dojrzały i tylko oczy zdradzały, że widział początek wszystkiego.
- Witaj. Jestem Uitava. – Dziewczynka opowiedziała mu o tym co ją spotkało.
- Twój dom jest daleko, a ty jesteś jeszcze pustym naczyniem. Zginiesz przy pierwszej śnieżnej burzy. Dlatego na razie zostań u mnie, nabierz sił i wypełnij siebie. Wtedy wyruszysz w drogę do domu. – Inuksuk podał dziewczynie wody z miseczki o połyskliwym błękitnym zabarwieniu. Była to woda czysta i ożywcza, dająca ukojenie i siłę.
Uitava zamieszkała z Inuksukiem w jaskini wypełnionej polarną zorzą. Uczyła się tego, co chciał jej przekazać, a była to często wiedza inna, niż ta, którą znała z baśni własnego ludu, bo sięgała głębiej w świat duchów i bogów. W zamian za opiekę i naukę dbała o porządek w domu Inuksuka, gotowała i cerowała odzienie. Czasem wychodziła też na przechadzki z białą niedźwiedzicą i uczyła się dokładniej oglądać świat jej oczami.
Minęło kilka lat. Jej spojrzenie nie było już białe i puste lecz nabrało blasku polarnej zorzy. I choć oczy wciąż nie widziały, ona potrafiła wejrzeć w głębię duszy i serca innych.
Wówczas to, jej opiekun uznał, że nadszedł czas by wróciła do domu. Zaopatrzył ją w prowiant i ciepły anorak na drogę i dał swoje błogosławieństwo.
- Gdy będziesz potrzebowała mojej rady, będę obok. – Powiedział na pożegnanie, wkładając w jej dłoń mały, połyskliwy kamień.
Po wielu dniach wędrówki Uitava dotarła wreszcie do swojego ludu. Tuja odprowadziła ją aż do ostatniego z kamiennych strażników i pożegnawszy dziewczynę zniknęła na lodowym pustkowiu.
Za to stary Angus nie mógł się nacieszyć z powrotu wnuczki i odzyskał dawną pasję.
Uitava na powrót zamieszkała między swoimi, a ponieważ będąc ślepą widziała to, co ukryte było przed innymi, pomagała odnajdywać siłę i zdrowie potrzebującym.
Jednak zły duch Tornak nie zapomniał o swej nienawiści do ludzi i znalazł nowy sposób by im szkodzić. Uprowadził i uwięził córkę króla fok, a winę zrzucił na ludzi. Gniew straszny zawładną sercem króla. Udał się ze skargą do Pana Mórz, a ten nakazał wszelkim morskim stworzeniom schować się głęboko pod lodem.
Ludziom znowu zaczął głód w oczy spoglądać, Sieci rybaków opustoszały, a myśliwym brakowało zwierzyny, na którą mogliby zapolować.
Uitava przejrzała intrygę Tornaka.
- Jeden z mężczyzn musi odszukać córkę króla fok i ją uwolnić. Inaczej śmierć głodowa nam wszystkim grozi. – Powiedziała na zebraniu Starszyzny.
Nikt jednak nie kwapił się wyruszyć w tak daleką i niebezpieczną drogę. Jeden tylko, młody myśliwy Amarok. Bał się on tak samo jak inni, ale młodzieńcze serce biło też dla Uitavy, więc postanowił pokazać jej swą wartość.
Dziewczyna na drogę dała mu błękitny kamień.
- Gdy ci odwagi zabraknie, zaciśnij na nim pięść, a nic strasznym ci się nie wyda. Ochroni cię też i szczęście przyniesie. – Powiedziała mu na pożegnanie.
Amarok wyruszył w drogę. Po wielu trudach i przygodach udało mu się dotrzeć aż do skalistych klifów, gdzie zły duch uwięził córkę króla fok. Tornak właśnie opuszczał kryjówkę i myśliwy mógł go dokładnie zobaczyć. Serce skuł mu lód strachu, widząc jak odrażającym i wielkim jest ten zły duch. Już miał zawrócić, gdy poczuł ożywczą siłę z kamienia od Uitavy. Nowa moc i odwaga wstąpiły w niego i ruszył dziarsko do jaskini. Od razu usłyszał szloch córki króla fok. Poszedł za jej głosem i uwolnił ją.
Potem bez przeszkód wrócił do domu. Córka króla fok opowiedziała ojcu prawdę i ludzie oraz mieszkańcy morza znowu żyli w pierwotnej równowadze.
- Gdyby nie kamień, który mi dałaś, nigdy by mi się nie udało. To on dał mi siłę i moc. – Przyznał Amarok Uitavie, gdy wziął ją już do swego igloo jako żonę.
- Sądzisz, że sprawił to kamień? – Spytała z uśmiechem.
Amarok sięgnął do skórzanej sakwy, lecz kamień niczym lód stopił się w jego dłoniach.
- Odwaga i siła jest w tobie, mój mężu. Nie w kamieniu. – Powiedziała, a jej niewidome oczy nigdy jeszcze nie miały tak intensywnego błękitu w sobie.
Amarok przytulił mocno żonę.
Tornak jeszcze czasem niepokoił ludzi, ale oni nauczyli się już chronić przed jego gniewem. Uitava do końca swoich dni wspierała męża i swoje plemię, widząc to co ukryte. Czasem tylko znikała na samotną wędrówkę, w której towarzyszyła jej Tuja.
Kiedy zaś ta odeszła do krainy przodków, Uitava poczuła, że i jej dni się wypełniają.
Pochowano ją na brzegu morza w lodowej grocie. A gdy długa noc się skończyła i znowu zaczęło królować słońce, ludzie ujrzeli, że tam, gdzie spoczęła Uitava lód stał się gładki i twardy jak skała, nie topił się też w słońcu, ale promieniował blaskiem polarnej zorzy.
Do dziś ludzie szukają w nim siły i ochrony, a także równowagi i jasności myśli.

Agnieszka Cupak
.
Obraz: Susan Seddona Boulet

poniedziałek, 12 maja 2014

Baśń o dziewczynie z rozlewisk


Działo się to dawno temu, w czasach gdy morza sięgały podnóża gór, a ludzie nie wyparli się swej matki natury, w krainie rozlewisk i moczarów. W małej chatce na odludziu mieszkała  uzdrowicielka o imieniu Vesi. Nikt nie wiedział skąd się tam wzięła, Nawe ona sama. Pewnego dnia po prostu zbudziła się w chacie na rozlewiskach. Znała swoje  imię, sztukę uzdrawiania i liczne czary. Ale nic więcej o sobie nie wiedziała.
Nie przeszkadzało jej to. Jedyną zadrą w sercu była jakaś tęsknota, za czymś utraconym, ale i jej nie umiała nazwać.
Mimo to sprawiało jej radość pomaganie innym, więc z radością wypełniała to, co umiała najlepiej.


Także mieszkańcy pobliskich osad, wsi i miasteczek nie zważali na tajemniczość jej pojawienia się i niewiadomą przeszłość. Byli bardzo radzi, gdyż Vesi jak nikt wcześniej umiała zaradzić wielu ich dolegliwościom,  tym na ciele, jak i tym na duchu. Z niejednego kawalera urok miłosny zdjęła, nie jednej pannie czar na urodę i gospodarność dała. Gospodynie do niej po zioła na katary i przeziębienia dla swoich pociech biegły, albo gdy któreś boleści brzucha dostawało. Mężczyźni po maści i balsamy na rany i skaleczenia chodzili, bo w lesie pracując i za zwierzyną goniąc nie raz zdarzały się wypadki. Wszyscy więc radzi byli z obecności Vesi, tym bardziej, że od chwili gdy się zjawiła, żadne upiory, strzygi i topielce nie pojawiały się w pobliżu ludzkich siedzib. A jeśli nawet to zaraz umykały byle dalej w głąb moczarów. Wszyscy poza myśliwymi z Dzikiego Gonu, którzy w noce czarne, kiedy zasłona między światami była najcieńsza przemierzali świat. Nie zważali na nikogo i na nic, nie bali się niczego prócz żelaza.
Ich wilki wyły napełniając grozą serca nieroztropnych wędrowców, których los poza dom rzucił, w noc myśliwych bogini Danu.
Vesi jednak nie czuła lęku słysząc głos myśliwskich rogów, za to serce jej mocniej drżała, choć nie umiała powiedzieć dlaczego. Od ludzi z wiosek znała jednak opowieści o Sidhe, więc na wszelki wypadek zostawała wówczas w chacie.
Zdarzyło się jednak pewnej jesieni, że Vesi zapuściła się daleko w las, w poszukiwaniu ziół. Było już grubo po zachodzie słońca, gdy ruszyła w drogę powrotną do swej chaty. Nagle usłyszała wilki i dźwięki rogów. Niewiele myśląc puściła się biegiem w stronę domu. Słyszała za sobą zbliżający się odgłos pogoni. Wiedziała, że nie zdąży już uciec. Przywarła plecami do drzewa i sama zapragnęła stać się drzewem.
I w tym samym momencie poczuła, jak ciało jej sztywnieje, ręce wyciągają się w gałęzie.
Gdy rosły myśliwy ze swoim wilkiem dobiegli do niej, znaleźli tylko olchę dorodną.
Vesi zamieniona w drzewo poczuła zawrót głowy, a gdy ujrzała twarz elfa coś zepchnęło ją na dno wspomnień. Znała tę twarz. Ujrzała obraz mężczyzny, zranionego żelaznym grotem zabłąkanej ludzkiej strzały. Upadał do wody a ona wyciągała do niego swe gałęzie by pochwycić nim utonie. Pragnęła tego tak mocno, że zdołała poruszyć ciałem i złapała rannego za poły kamizelki z mgły porannej tkanej.
- Jesteś zjawą czy elfem? – Spytał słabym głosem, gdy wyciągnęła go na brzeg.
- Jestem Olchą.  – Powiedziała zdumiona doświadczeniem mowy.
- Najpiękniejszą z Olch. – Uśmiechnął się lekko.
- Opatrzę ci ranę. – Powiedziała czując jak rumieniec wypływ na jej policzek, co też było dla niej czymś nowym.
Wyjęła żelazny grot z jego piersi i użyła zaklęć na gojenie ran, które znały wszystkie olchy.
Sidhe po usunięciu żelaza z ciała i jej zaklęciach szybko odzyskał siły.
- Jestem Bleidd z plemienia ludu bogini Danu. – Przedstawił się i przyciągnąwszy do siebie dziewczynę wpił się w jej usta. Ten pierwszy, ukradziony pocałunek wywołał w niej falę nieznanych doznań, które pragnęła zatrzymać w sobie.  Zaraz potem coś wyrwało ją z jego ramion, poczuła znajome sztywnienie i tylko liście jej drżały.
- Nie! – Krzyknął Bleidd. Ale było już po wszystkim. Na wpół w ziemi na wpół w wodzie, zatrzymana na granicy dwóch światów powoli zasypiała. Usłyszała jeszcze jak szeptał wtulony w jej korę.
- Znajdę cię po imieniu wody, którym cię naznaczę. Nie zapomnij mnie Vesi.
Potem zapadła w sen, a gdy się zbudziła była już dziewczyną z rozlewisk. Teraz obserwowała elfa z burzą emocji w sobie. Bo jego obecność gasiła w niej tęsknotę.
- Vesi! – Zawołał Bleidd. I to wezwanie było silniejsze niż strach przed Dzikim Gonem.
- Bleidd… - Wyszeptała cicho, na powrót wracając do kobiecej postaci.
Sidhe wciąż jeszcze nie wyciszył w sobie mocy łowcy, więc pochwycił ją gwałtownie z dzikim błyskiem w oku. Ale nie czuła strachu, więc tylko roześmiała się głośno i zarzuciła mu ręce na szyję.
O świecie zadrżała od wilgotnej mgły i wysunęła się z ramion ukochanego.
- Zbudzona Driada i Efl. Nie będzie to łatwy związek. – Uśmiechnęła się odgarniając mu długie, czarne włosy z twarzy.
- Nie. Ale oboje pochodzimy z krawędzi światów, a to już dobry początek. – Zaśmiał się.
- Miłość zaś, gdy jest prawdziwa, łączy, nie dzieli.
I stało się tak, że Vesi i Bleidd zamieszkali razem w chacie na rozlewiskach. Początkowo ludzie byli do Sidha wrogo nastawieni, bo te dwa plemiona rzadko ze sobą w zgodzie żyły. Lud bogini Danu też niechętnie patrzył na Driadę, jak na wszystkich obcych. Jednak małżonkowie swoim uczuciem i wzajemnym szacunkiem powoli zyskali akceptację obu plemion. A widząc ich zawsze w zgodzie i szacunku w końcu zaakceptowali ich miłość. Wielu też od nich uczyło się, czym ona jest.  
- Jak to robicie, że nigdy nie ma między wami sporów? – Spytała raz Olchy, jedna z panien na wydaniu, gdy po zioła dla matki przyszła.
- Och, spory się zdarzają, jak w każdej rodzinie. – Zaśmiała się Vesi. – Ale nigdy nie zapominamy o swej prawdziwej naturze i szanujemy ją. Nie chcemy zmieniać w sobie wzajemnie niczego, bo pokochaliśmy siebie prawdziwych. Ja nie lubię  nocy, gdy Bleidda wzywa Dziki Gon, ale to część jego natury. Gdybym go poprosiła zostałby w taką noc w domu. Jedną, dwie, trzeciej pognałby ze swoim wilkiem za głosem rogu. I nigdy by nie wrócił. On z kolei nie lubi gdy sama na rozlewiska wypływam i między siostrami olchami w liście się ozdabiam, ale wie, że to nasz taniec i jest mi konieczny by sięgnąć po moc olchową dla was. Gdyby chciał to we mnie zmienić, nie znalazłby mnie pośród innych drzew.
Dlatego budujemy nasze szczęście na zachowaniu siebie prawdziwych, nie zatracaniu się w sobie nawzajem. Fundamentem jest też zaufanie i szczerość. Nic więcej nie trzeba i nic więcej nie ma znaczenia.
- Będę o tym pamiętała, dziękuję Vesi.
Ludzie takie rady od Vesi i Bleidda słyszeli nie jeden raz. Pokolenia przychodziły i odchodziły a Sidh i Driada nie gaśli w swym uczuciu.
Z czasem jednak, gdy w świątyniach zamieszkali inni bogowie, a ludzie zatracili zdolność widzenia tego co z subtelnej materii utkane, Vesi i Bleidd odeszli w głąb moczarów. Ci, którzy nie oderwali się od swych korzeni, czasem ich spotykają na granicy światów. W czarne noce  słyszą dźwięk rogów, gdy Sidh przyłącza sie do swoich na łowy Dzikiego Gonu, za dnia słuchają szeptów Olchy, która wciąż radzi, uzdrawia i od złych mocy chroni.

Agnieszka Cupak
...................................
autor obrazu: Susan Seddon Boulet

Czakralne absurdy



[Ten tekst jest nieco sarkastyczny, nie mniej nie ma na celu obrażanie kogokolwiek, a jedynie jest efektem pewnych obserwacji i doświadczeń własnych i jest w pełni subiektywny]
Od dłuższego czasu w świecie tak zwanej duchowości i ezoteryki każdy przynależny do tego światka pracuje z czakrami. A praca ta najczęściej polega na otwieraniu tychże, tudzież analizowaniu blokad, zamknięć i otwarć w powyższych. I w sumie nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie fakt, że nie wszystko czakrami da się wyjaśnić, a nieumiejętna praca z nimi może doprowadzić do kłopotów.
Zacznijmy może od sprawdzenia co kryje się pod tym tajemniczym pojęciem czakry.
Czakry to najogólniej mówiąc, wirujące punkty energetyczne w ciele człowieka. Swoją nazwę wzięły z sanskrytu i oznaczają koło lub okrąg. I podobno każda istota żywa (także nasza planeta) ma 7 takich głównych czakr i wiele mniejszych punktów i kanałów energetycznych (meridian). Czy na pewno? I tu pojawia się pierwszy stopień schodów do czakralnego widzenia świata. Bo jak się okazuje, te siedem głównych czakr to system hinduski, oraz związany z buddyzmem tantrycznym., Stąd dopiero został zapożyczony np. do metody uzdrawiania Reiki, a także do licznych systemów New age i ezoteryki. I tu właśnie rozpoczęła się ich kariera i… rozwój. Bo na bazie elementów filozofii i religii oraz wierzeń, które dotarły do nas ze wschodu i… z tradycji rodzimowierczych, powstały liczne szkoły ezoteryczno duchowe, systemy duchowe, metody uzdrawiania i bogowie wiedzą co jeszcze. Siedem czakr nie wystarczało już, więc stopniowo zwiększała się ich liczba. Najpierw nieśmiało pojawiła się ósma czakra znacznie wyzej nad nami, następnie w metodzie uzdrawiania pranicznego było ich już 11, a w końcu pojawiły się już teorie o istnieniu nieskończonej liczby czakr nad i pod nami ustawionymi w swoisty słup łączący nas… Z czymś. Nie trudno dostrzec w tym element szamańskiej axis mundi, ale o tym raczej systemy milczą lub napomykają między wierszami.
Axis mundi w szamanizmie to nic innego jak oś świata, rodzaj promienia łączącego nas z trzema światami, dolnym, środkowym i górnym. I tu ciekawostka, szamanizm tradycyjny nie korzysta z pojęcia czakr a własnie axis mundi. Toteż wszelkie szamańskie otwieranie czakr i ich oczyszczanie to zwyczajny chwyt marketingowy dla ludzi zachodu, spragnionych odbudowania dawno przeciętych, by nie rzec podciętych, korzeni z naturą.
Kolejnym absurdem jest wprowadzenie czakr do systemu Reiki. Dlaczego tak uważam? Otóż, system Reiki to metoda wywodząca się z Japonii a tam pojęcie czakr nie istniało. Mamy za to punkty energetyczne Hara i jest ich trzy.
Oczywiście korzystanie z pojęcia czakr w różnych systemach uzdrawiania nie jest niczym złym i często bardzo wygodnym, nie mniej warto przy okazji wyjaśnić, że np. w Reiki mieliśmy Hara, ale możemy też korzystać z czakr.
Na pewno będziemy wówczas bliżej prawdy.
Kolejny absurd to otwieranie trzeciego oka. I tu już mogą pojawić się kłopoty. Wielu, zwłaszcza młodych ludzi, bardzo chce zaglądać za zasłonę światów, a kolejnym pojęciem wschodu, dobrze już u nas zadomowionym jest właśnie trzecie oko. Otwarcie go umożliwia podobno widzenie światów subtelnych, aur, duchów, aniołów, prawd i ogólnie czyni jasnowidzących nawet oświeconymi. Internet pełen jest też przepisów na metody otwierania tegoż oka. Często jednak zapomina się, że idąc czakralnym tropem, trzecie oko to nic innego jak szósta czakra, zwana przez Hindusów Adjana i ukazywana rysunkiem lotosu o 96 płatkach. A jako jedna z siedmiu (ponieważ to najpopularniejszy system, więc już się tymi siedmioma posługiwać będę) połączona jest z pozostałymi. I co z tego ktoś spyta? Ano to, że gdy skupimy się na jednym miejscu energii w nas, to niezależnie czy nazwiemy to axis mundi, Hara czy czakrą, nadmiernie pobudzone może doprowadzić do zachwiania równowagi w nas. Jeśli ktoś chce pracować z czakrami to z każdą, po kolei i po równo, a nie tylko z jedną, bo ktoś chce zaglądać tam gdzie inni nie widzą. Bo aby tam zaglądać nie wystarczy widzieć (a można i bez otwierania trzeciego oka), trzeba być na to gotowym i być w równowadze.
Kolejnym, według mnie absurdalnym, pojęciem związanym z czakrami jest ich otwieranie. Zważywszy na to, czym podobno czakry są, nie da się ich zamknąć, a więc nie da się ich też otworzyć. Zresztą czym? Otwieraczem? Kluczem? Wytrychem?
Zakładając, że czakry faktycznie istnieją, są przede wszystkim punktami wymiany energii między nami a światem zewnętrznym. Mogą być  owszem, zaśmiecone niskimi energiami, wynikającymi np. z niskich emocji, ale nie są zamknięte. Wciąż wirują, wciąż wymieniają energię z otoczeniem. I jeśli już ktoś tu im szkodzi to my sami. Tak, więc to nie brudna czakra podstawy wywołuje lęki, agresje, uzależnienia, ale to nasze leki, agresje i uzależnienia zabrudzają ją energetycznie.
I nie trzeba ich w żaden sposób czyścić czy otwierać, bo zdrowe i świadome podejście do życia, a w trudniejszych przypadkach, dobra praca terapeutyczna lub coachingowa, skutecznie usunie z nas blokady i złogi energetyczne oraz wyrówna pracę naszych energetycznych punktów, niezależnie od tego jak je widzimy, czujemy czy nazwiemy.
Na koniec kolejny, moim zdaniem absurd, czyli  doenergetyzowanie czakr kryształami w odpowiednich kolorach.  Przyjęła się bowiem, ze każda czakra ma inny kolor energii więc kamień w danym odcieniu może wspomóc rozwinięcie, pobudzenie czy otworzenie właśnie, danej czakry. W sklepach można nawet kupić specjalne zestawy z siedmioma kamieniami w różnych kolorach. Tyle, że kamienie są różne i naprawdę działają rozmaicie, więc nieznajomość tego, co niesie ze sobą energia kamieni czasem może zaszkodzić. Pomijam już fakt, że samo układanie kamieni na czakrach niczego nie zmieni, jeśli nie dzie za tym praca własna, ze starymi wzorcami, słabościami, lękami.
Zatem nie dajmy się zwariować. Nasze czakry (lub inne punkty/osie energii) to coś naturalnego, a nie elementy do otwierania, okładania kamieniami, choćby i szlachetnymi. Dbając o zdrowie fizyczne, o równowagę emocjonalną w nas, życie w zgodzie ze sobą i bycie świadomym siebie i świata, jest wystarczające do zachowania higieny w czakrach.
 .......................................
Grafika znaleziona w sieci, niestety nie znam autora.

niedziela, 11 maja 2014

Baśń o zapachu kruczych piór i dziewięciu darach Modrzewia.


W czasach gdy góry wciąż jeszcze próbowały sięgnąć nieba, ludzie, którzy w nich zamieszkali zaczęli chorować. A wraz z nimi chorowały lasy, góry i ziemia.
Chorobę zesłały na to miejsce złe duchy, zasłaniając cieniem dusze ludzi i drzew. Cień podsycał złe myśli w ludziach, a te zatruwały ich serca, umysły, a z czasem zatruły źródła i strumienie, które poiły ziemię, rośliny i zwierzęta.
Między ludźmi coraz częściej dochodziło do sporów, starszyzna plemienna kłóciła się i żyła w gniewie. Szamani stawali się coraz słabsi, bo ich dusze także zatruł cień.
Ludzie zamiast pracować, skupiali się na sporach, toteż bieda zaczęła zaglądać do chat. Bo i pola nie były w pełni obsiane a plon nie raz odłogiem leżał.
Starszyzna skupiała się na rzeczach błahych i nieistotnych, młodzi ogarnięci niechęcią nie wkładali już serca i pasji w swoje zajęcia.
Nie wszyscy jednak poddali się truciźnie cieni złych duchów. Bo i dobre duchy wciąż czuwały i wybrały na swego posłańca młodego myśliwego Kuzguna. Krucze imię dostał on od ojca, gdyż w dniu jego narodzin dwa kruki na dachu chaty siadły. Wszyscy widzieli w tym złe znaki dla dziecka. Jednak chłopiec rósł zdrowy i silny, a co więcej pełen pasji, nie poddając się cieniom.
Gdy osiągnął wiek męski stal się jednym z najlepszych myśliwych. Toteż w chacie jego rodziców głód rzadko gościł.


Jednak Kuzgun ze smutkiem i niepokojem obserwował toczącą się w jego plemieniu chorobę, ale nie umiał znaleźć na nią lekarstwa. Nie raz płakał w samotności, pochylając sie nad mętną wodą w strumieniach.
Pewnego popołudnia, po polowaniu, Kuzgun zmęczony usnął w cieniu wysokiego drzewa. We śnie ujrzał dwa kruki, największe, jakie widział w życiu. Nakazały mu iść za sobą, aż doprowadziły go do wielkiego drzewa. Było olbrzymie i piękne, a niebo nad nim było czyste i rześkie.
- Znajdź drzewo a pokonasz cień. – Powiedziały i zniknęły w chmurach.
Kuzgun zbudził się i natychmiast pobiegł do szamana by opowiedzieć o swoim śnie. Ten doradził mu wyruszyć w drogę. I tak o świcie młody myśliwy wyprawił się na poszukiwanie drzewa.
Szedł długo we wszystkie cztery kierunki świata. Poznał wtedy granice swoich słabości i siły, lęków i miłości. Aż na koniec zawędrował do podnóża wielkiej góry.
Niebo nad nią było czyste i rześkie, jak niebo nad drzewem z jego snów. Toteż bez wahania zwinnie wdrapał się na skalną półkę. Okazała się być wejściem do górskiej jaskini.
Kuzgun wszedł do środka. Od razu poczuł znajomy zapach kadzidła. Tak pachniały tylko dwie znane mu rzeczy na świecie. Świątynie i krucze pióra.
Mirrowy zapach otulał go dając poczucie bezpieczeństwa, jak pióra kruków, które matka wplatała w jego włosy, jako amulety. Kuzgun zdołał więc odprężyć się i przymknąć oczy.
Gdy je otworzył w jaskini palił się ogień, dając bezpieczne ciepło. Przy ogniu kręcił się mężczyzna w dziwnym stroju, ni to płaszczu, ni sukni, z kruczych piór i zielonych gałązek nieznanego myśliwemu drzewa.
- Idź na szczyt. – Powiedział do Kuzguna i wskazał na wyjście.
Młodzieniec wyszedł z jaskini i ujrzał przed sobą to samo drzewo co w swoim śnie. Było tak wysokie, że jego korona ginęła w chmurach.
- Idź już. – Ponaglił go mężczyzna.
Kuzgun zaczął wspinać się po pniu. A nie było to łatwe, bo pień był prosty i twardy, nie miał też gałęzi na których można było oprzeć stopy. Ale myśliwy wspinał się mimo to.
W końcu zmęczony dotarł do pierwszych gałęzi. Były jasno zielone, pokryte miękkim igliwiem, delikatnym i przyjaznym w dotyku.
Teraz już widział czubek drzewa, ale był on wciąż odległy. Kuzgun nie zniechęcił się tym i znów zaczął wspinać się wyżej.
Był już bardzo zmęczony, gdy na pobliskiej gałęzi ujrzał wielkie gniazdo. Pachniało znajomo mirrą więc zsunął się do niego. I wtedy ujrzał dwa Kruki.
- Proszę, pozwólcie mi odpocząć i zebrać siły w waszym gnieździe. – Zwrócił się do ptaków.
Kruki przyjęły go dobrze. Nakarmiły i napoiły czystą wodą, jakiej nigdy wcześniej nie pił. Poczuł jak ożywcze siły wypełniają mu ciało. Kruki opatrzyły mu też rany, gdyż Kuzgun miał od wspinaczki dłonie podrapane.
- Chcę się wam odwdzięczyć za gościnę. Ale mam tylko swoje serce. Zechciejcie przyjąć jego część. – To mówiąc wyciął dwa małe kawałki swego serca i ofiarował Krukom. One zaś tę ofiarę przyjęły i odezwały się do niego w ludzkiej mowie, którą dobrze znają.
- Serce twoje jest szlachetne, Kuzgunie, oczy twoje zaś widzą daleko i głęboko. Dostrzegasz cień, ale za światłem podążasz. I nie dla siebie wyruszyłeś w tę podróż, chociaż siebie w niej odnajdziesz. I dlatego pomożemy ci odnaleźć to, co jest ci przeznaczone. Ja jestem Sybryd, niosę szept, a to mój brat Dokun, dający dotyk. – Powiedział na koniec jeden z Kruków.
Kuzgun przez rok mieszkał w kruczym gnieździe. Od Sybryda uczył się mowy szeptów, dzięki czemu rozumiał język duchów i drzew, oraz zwierząt, a nawet wiatru. Dokun nauczył go, jak dotykiem poznać co jest pomocne, a co zdradliwe i jak uzdrawiać dłońmi. Obaj zaś uczyli go prawdy o świecie i o nim samym. Często też zabierali go na swoich skrzydłach wysoko na szczyt korony drzewa. Tam z wielkiego pnia wyłaniała się drzewna twarz starca, Prastarego Modrzewia, na który wspiął się Kuzgun. I to on własnie najwięcej nauczył myśliwego. Pokazał mu świat swoimi oczami. Przekazał też część swojej mocy i w końcu uczynił strażnikiem dobrych energii.
Gdy minął rok, Modrzew wezwał Kuzguna i oba Kruki przed swoje oblicze.
- Poznałeś już siebie, młodzieńcze i jesteś gotowy by wrócić do swego ludu. Zanim jednak wyruszysz w drogę dam ci dary, które uzdrowią twoją ziemię i twoje plemię. – To mówiąc obniżył jedną z gałęzi i strząsnął na dłonie Kuzguna dziewięć szyszek.
- Jedną ofiaruj Ziemi w miejscu, które sama ci wskaże. Drugą ofiaruj duchom strumieni tam gdzie zaczyna się ich źródło. Trzecią rzuć płomieniom, które bez ludzkiej pomocy zapłoną. Czwartą daj wiatrom, co górskie szczyty szarpią. Piątą przekaż ludziom, z których się zrodziłeś. Szóstą daj w ofierze bogom w swojej świątyni. Siódmą daj zwierzętom, które dziko żyją. Ósmą, zaś drzewom i trawom, kwiatom i krzewom. Ostatnią, dziewiątą zachowaj dla siebie, by w godzinie ostatniej drogę Ci wskazała.
Z tych darów popłynie siła, co pierwotną energię i ład na ziemi przywróci. Pamiętaj jednak, że ład i harmonia nie samym światłem się karmią. Cień i śmierć mają w nim swoje miejsce i prawa. Takie same jak światło i życie. Dlatego w czwartej części roku one królować będą. Nadejście ich czasu poznasz po moim zasypianiu gdyż wówczas swą szatę zrzucać będę. I na ten czas zapasy plonów zebrać musicie.
A teraz Kuzgunie idź zanieść moje dary i moją wiedzę. Służ mądrze swemu ludowi, pamiętając o cząstce mej mocy w tobie i mocy twych opiekunów.
Kuzgun podziękował pięknie za nauki i dary. Sybryd i Dokun odprowadzili go aż do jaskini, z której swą podróż zaczął. Tam się z nimi pożegnał.
Gdy się zbudził o świcie, zobaczył, że choć przez rok nauki pobierał, na świecie upłynął ledwie dzień jeden. Teraz jednak Kugdun był już mężczyzną i szamanem, nie młodym myśliwym, toteż niewiele go zdziwiło. Schował modrzewiowe szyszki do swego woreczka, który na pożegnanie od Kruków dostał i ruszył w drogę powrotną.
Tak jak mu Pierwotny Modrzew nakazał oddawał jego dary dla wody, ziemi i wiatru, a gdy piorun trawy zapalił, także i płomieniom. Potem dał szyszki zwierzętom i roślinom, a gdy do domu wrócił bogom w świątyni. Tę dla ludzi przeznaczoną do ziemi włożył pośrodku osady i nim świt nastał wyrosło z niej wielkie i piękne drzewo modrzewiowe.
Ludzie się dziwili, ale po raz pierwszy od dawna uśmiechali się do siebie. Skłóceni przy tym modrzewiu zgodę odnaleźli, a zniechęceni siłę i pasję.
Modrzewie też za sprawą Kuzduna rozrosły się po lesie i górskich zboczach. Od razu uwolniły energię i siłę uwięzione przez cień. W strumieniach woda stała się czysta, pełna ryb, a powietrze nad górami rześkie i przejrzyste.
Nigdy jeszcze ziemia nie dała tak obfitych plonów jak w roku, gdy Kuzgun przyniósł dary Pierwotnego Modrzewia. Ludzie z werwą i ochotą zabrali się do pracy. A w cieniu modrzewi szukali inspiracji, spokoju i zgody.
Kuzgun zaś stał się Wielkim Szamanem swego plemienia. Pełnił posługę przez wiele lat mądrze i sprawiedliwie. Potrafił słyszeć szepty świata, a gdy kładł dłonie na chore lub zranione miejsca, uzdrawiał je i koił. Pomagały mu często kruki i modrzewie, gdyż u nich właśnie rady i mądrości szukał. Zimą, kiedy modrzewie swe szaty zrzucały oddawał pierwszeństwa cieniom i duchom mroku, by i one swój czas wypełniały.
A gdy jego kres się zbliżał, pożegnał żonę i synów, a potem wyruszył w swą ostatnią podróż. Zabrał ze sobą ostatnią z szyszek, które otrzymał od Pierwotnego Modrzewia. Nikt go już nie widział więcej. Ale wiosną na słonecznej leśnej polanie ludzie ujrzeli modrzew wysoki i wielki, którego tam nigdy nie było, więc uznali, że sam Kuzgun pod nim sen znalazł i ze swymi Krukami odleciał.

Agnieszka Cupak
...........
autor obrazu Susan Seddon Boulet

O darze Matki Ziemi dla ochrony przed złem.



Dawno temu, kiedy Ziemia była bardzo młoda, w rozległych lasach i puszczach ludziom zagrażały nie tylko dzikie zwierzęta, ale też złe duchy, czarownice i różne upiory. Nieraz się zdarzało, że zły duch porwał duszę jakiegoś człowieka, a wtedy nawet silni i odważni wojownicy i myśliwi padali jakby bez życia, trawieni gorączką i bólem. Szamani i znachorzy musieli wtedy wędrować do odległych światów, gdzie mieszkały upiory i złe duchy, aby odzyskać duszę takiego nieszczęśnika. Nie raz jednak się zdarzało, że mimo siły i odwagi oraz pomocy dobrych duchów przegrywali swoją walkę i chory umierał.
Czasem nawet bywało i tak, że ci, których dusze ukradziono do mrocznego świata nawet śmierć nie uwalniała i wracali między żywych pełni gniewu i złości.
Ludzie bali się i szukali ochrony w samej Matce Ziemi. Matka Ziemia obiecała, że da ludziom ochronę i opiekę, toteż szamani wypatrywali uważnie spełnienia tej obietnicy.
W Klanie Niedźwiedzia, zajmującego samo serce puszczy, żył młody i silny wojownik o imieniu Arth, co w jego mowie oznaczało siłę niedźwiedzia w duszy. I rzeczywiście Arth był jednym z najodważniejszych i najsilniejszych wojów swego Klanu. Był dobrym i prawym człowiekiem, ale też, podobnie jak jego zwierzęcy imiennik należał do ludzi mało towarzyskich, a do tego szybko w gniew wpadał gdy mu ktoś przeszkadzał. Chadzał po puszczy własnymi ścieżkami nie zważając na złe duchy czające się na moczarach i w Górskich grotach.
Razu pewnego wracał do swej osady z takiej samotnej wędrówki gdy usłyszał szloch dziecka w zaroślach. A ponieważ miał dobre serce, zaraz poszedł za tym głosem. I po kilku krokach ujrzał małego chłopczyka, który leżał skulony na polanie i płakał. Arth już chciał do niego podbiec, gdy jakaś siła go zatrzymała. Spojrzał za siebie, a to gałęzie kolczastego krzewu pochwyciły jego płaszcz i trzymają. Nigdy wcześniej takich krzewów nie widział, ale teraz chciał tylko dziecko ratować.
- Nie szarp się, młody wojowniku i spójrz swoim sercem. – Odezwał się jakiś cichy kobiecy głos.
Arth zamarł i rozejrzał się. Zdało mu się, że między ciernistymi gałązkami mignął mu cień pięknej dziewczyny. Za plecami zaś usłyszał złowieszczy syk. Odwrócił się gwałtownie obnażając swój miecz i z przerażeniem ujrzał, że tam gdzie przed chwilą było szlochające dziecko, teraz siedzi straszliwy upiór, który pochwycił w swe szpony nieuważnego zająca leśnego.
Arth teraz dopiero dostrzegł, ze polana była kręgiem uroczyska. Gdyby kolczaste gałęzie go nie pochwyciły, to on mógł stać się ofiarą upiora, który omamiał wędrowców.
Wojownik cofnął się w głąb puszczy. O dziwo cierniowe gałązki już go nie trzymały.
Po powrocie do domu dlugo myślał o tym co się stało i o krzewie, który go przed złem uchronił. Ale przede wszystkim myślał o dziewczynie i słowach, które słyszał. Nie wiedział czy to moc uroczyska tak go omamiła, czy też duch jakiś czuwał nad nim.
Po kilku dniach tych rozważań udał się do jurty szamana i poprosił o radę. Zwierzył się ze swej przygody i swoich obaw.
Szaman kazał mu przyjść następnej nocy, po wcześniejszym poście i obmyciu się w świętym Strumieniu Klanu Niedźwiedzia.
Gdy Arth zjawił się u niego, szaman nakazał mu udać się do szałasu oczyszczeń. Sam towarzyszył mu, śpiewając i uderzając w swój bęben. Arth w gorących kłębach pary przesyconej mocą ziół poczuł, jak zapada się w siebie a potem frunie ku innym światom. Tam ujrzał dom wielki w koronach drzew zbudowany, gdzie sama Matka Ziemia mieszkała. Wyszła mu na spotkanie i stanęła w progu.
- Wiem po co przychodzisz synu puszczy z Klanu Niedźwiedzia. – Powiedziała z uśmiechem.
- O Matko, nasza żywicielko, powiedz czy duch mnie mamił, czy chronił?
- Chroniła cię ta, którą do was ludzi posłałam, a ona ciebie pierwszego ujrzała, więc ty jej się ludzkim mężem staniesz. Jeśli ją pochwycić zdołasz i się nie ulękniesz.
- Nie ulęknę się, Matko Ziemio. – Obiecał.
- Wróć zatem do puszczy i znajdź uroczysko, ale bacz byś jego kręgu nie przekroczył. Gdy krzew kolczasty znajdziesz, chwyć go w ramiona, jak swą wybrankę i nie puść póki z sił nie opadnie. A wtedy zanieś do domu. I nie odwracaj się, choćbyś szloch własnej matki usłyszał, bo zaprzepaścisz duszę.
Arth postanowił zrobić tak, jak Matka Ziemia doradzała. I już następnego ranka wyruszył do puszczy uroczyska szukać.
Nim minęło południe dotarł do miejsca, gdzie go kolczaste krzewy przed upiorem uchroniły. Zdały mu się teraz mniejsze i nie tak ostre, więc bez wahania pochwycił je w ramiona. Jednak ostre ciernie nie były kruche, boleśnie wbiły się w jego ciało. Miał też wrażenie, że ostre pędy szarpią się i rozrastają. Ale Arth trzymał je mocno, mimo ran. Ostre krzewy zaczęły przybierać kobieca postać lecz nie przestawały się wyrywać, aż nie opadły z sił. Wówczas to w ramionach wojownika zamiast ostrych cierni pojawiła się piękna dziewczyna.
- Przeszedłeś próbę, teraz wiem, że Twój Lud godzien jest mej opieki, bo rodzą się w nim szlachetne dusze. – Wyszeptała dziewczyna.
- Nie wszystkie, ale dla nich warto walczyć z ciemnością. A tym, co błądzą wskazywać drogę. – Powiedział odgarniając jej włosy z twarzy.
- Jestem Kimya. – Przedstawiła się.
- A ja Arth.
Wojownik zabrał dziewczynę do swej chaty i pojął za żonę. Ona zaś w wianie ślubnym dała mu sadzonki kolczastej tarniny, którą mieszkańcy osady posadzili wokół swych domów. A miały te krzewy moc przysłaną wraz z Kimyą przez samą Matkę Ziemię. Chroniły ludzi od złych duchów, wiedźm, morowego powietrza i upiorów, które bały się ostrych kolców i uciekały przed nimi. Także burze wszelkie omijały domy, przy których rosła, a przy mogiłach pilnowała spokojnego snu przodków.
Kimya będąca częścią krzewu, który od Matki Ziemi ludziom przyniosła, jak nikt inny potrafiła złagodzić niedźwiedzią naturę swego męża. Nauczyła też ludzi, jak z tarniny przyrządzać nalewki zdrowotne, herbaty i soki uzdrawiające, oraz jak korzystać z magicznych mocy krzewu, z którego była zrodzona.
Do dziś, choć teraz w czary prawie nikt nie wierzy, moc taniny równoważy emocje i koi nerwy, a jej owoce i liście leczą i pobudzają w nas życiowe siły. I wciąż nas od uroków i złych duchów chronią, toteż warto uśmiechnąć się do kolczastych gałązek, gdy je w lesie lub przy świątyni jakiejś spotkamy.
.....................
Agnieszka Cupak